Ponownie też związki z papierowym pierwowzorem są bardzo luźne, ograniczone właściwie wyłącznie do miejsca akcji i ogólnych zasad, jakimi rządzi się świat przedstawiony. Nie ma w tym niczego niewłaściwego, w końcu sam komiks też rozszedł się w różnych kierunkach w kontynuacjach, a szukanie własnej narracji jest lepsze od opowiadania wciąż tej samej historii... Tylko, że to jest powtórzenie tej samej historii. Serial czerpie pełnymi garściami z filmu Joon-ho Bonga, przypomina wręcz remake jego znakomitego i niedocenionego ponurego science-fiction.
Reżyser znany dzisiaj przede wszystkim z oscarowego "Parasite" pełni tutaj funkcję producenta wykonawczego i być może stąd wzięły się liczne odniesienia do jego wcześniejszego pomysłu. Rezultat, przynajmniej w pierwszym odcinku, nie jest jednak równie wciągający, a jeżeli oglądaliście film z 2013 roku, można wręcz uznać, że przewidywalny i wtórny.
W centrum wydarzeń ponownie znajduje się konflikt pomiędzy elitami z przednich wagonów i plebsem z ostatnich, ponownie też szybko przybiera wymiar bezpośredniej konfrontacji i choć nadal brutalnej, kipiącej przemocą, to już nie tak imponująco uchwyconej, jak w zdjęciach fenomenalnego Kyung-Pyo Honga ("Parasite", "Płomienie" i "Lament" to trzy filmy, w których pokazał się jako mistrz we władaniu kamerą). Od serialu nie można oczywiście wymagać podobnego rozmachu, ale tym bardziej ciekawszym rozwiązaniem mogłoby się okazać sięgnięcie po postacie Proloffa i Adeline Belleau z kart komiksu, ukazanie tej historii od strony społeczno-politycznego konfliktu, a nie widowiskowej akcji.
Drugi główny wątek jest nowy i tak niedorzeczny, że już w pierwszym odcinku jeśli nie "przeskakujemy rekina", to przynajmniej zawisamy tuż nad jego łbem i czekamy na rozwój wydarzeń, by przekonać się, po której stronie wylądujemy. Okazuje się, że Andre Layton, nasz główny bohater (nienajlepsza rola mało zresztą doświadczonego Daveeda Diggsa), w liczącym tysiąc i jeden wagonów pociągu jest jedynym byłem gliniarzem, który może rozwikłać zagadkę tajemniczego morderstwa wśród wyższych sfer i z tego powodu zostaje wyciągnięty ze "slumsów". Trudno uwierzyć, że decydenci traktujący ludzi z ostatniego wagonu jak pasożyty nagle postanowili właśnie spośród nich wyłonić sprawiedliwego, który odnajdzie wśród nich mordercę, ale przed nami jeszcze dziewięć odcinków - oby twórcy trzymali zaskakujący zwrot akcji w zanadrzu.
Największym grzechem telewizyjnego "Snowpiercer" jest jednak powaga. Ani autorzy komiksu, ani Bong nie wygłupiali się i nie sprowadzali konceptu nigdy niezatrzymującego się pociągu, w którym mieszka resztka ludzkości do rozrywki klasy B, choć wydaje się oczywiste, że przeżycie w takich warunkach nie byłoby możliwe. Ich podejście balansowało natomiast pomiędzy brutalnym realizmem a kreowaniem świata fantastycznego, trochę jak w drugiej i trzeciej części "Johna Wicka", gdzie niby wciąż miejsca i wydarzenia wydają się dość prawdopodobne, a jednak towarzyszy im przerysowanie jednoznacznie wskazujące na przynależność do wymiaru fikcji. W serialu brakuje tego dystansu, brakuje sprawnej reżyserii, która pozwoliłaby wykreować interesującą rzeczywistość.
"Snowpiercer" w tym wydaniu trąci telewizyjnymi schematami; bezpiecznymi scenami akcji z odrobiną krwi, która ma przekonać dorosłych widzów, że to pozycja skierowana do nich; banalnym dramatem w tle i powielaniem klisz. Sama Jennifer Connelly, która bryluje na tle obsady, niewiele tutaj zdziała i ostatecznie trudno wykrzesać chęci, żeby zobaczyć chociażby jeszcze jeden odcinek. Nie jest to może serial zły, ale zbyt oczywisty i przewidywalny, zwłaszcza jak na materiał, na którym bazuje.
Snowpiercer
USA, 2020
CJ Entertainment
Twórca: Graeme Manson
Obsada: Jennifer Connelly, Daveed Diggs, Mickey Sumner