Od Scooby'ego (i Jonny'ego Questa) zaczęła się moja pasja do horroru i po dziś dzień pozostaję wiernym widzem kolejnych przygód Brygady Detektywów. Podkreślam to, bo "Scoob!" nie jest dla mnie jedynie powrotem do kreskówki z dzieciństwa, jestem na bieżąco ze wszystkimi jego wcieleniami i jeżeli już kierują mną jakieś irracjonalne uczucia, to raczej fanowska pasja, a nie nostalgia.
Śledzenie poczynań Scooby'ego i ekipy nie jest zresztą wcale trudne, zazwyczaj ta już ponad półwieczna historia walki z duchami i potworami trafia w dobre ręce. Czy to jako znakomite "Scooby Doo i Brygada Detektywów" (gdzie pojawiają się nawiązania do "Twin Peaks", "Hellraiser" albo do "Terminatora"), czy najnowsze "Scooby Doo i… zgadnij kto?" (z gościnnym udziałem między innymi Kevina Conroy'a w roli Batmana i Marka Hamilla jako Jokera, Ricky'ego Gervaisa albo Sia), czy w śmiertelnie poważnym komiksie "Scooby Apocalypse"). "Scoob" jest więc rzadkim przypadkiem, kiedy coś nie zadziałało i niestety tym "czymś" jest siłowa próba stworzenia uniwersum.
Początek to skrócona historia założenia Brygady Detektywów. Scooby kradnie kawał mięsa, Kudłaty nie ma przyjaciół - łączy ich jedzenie. Imię pies otrzymuje po przysmaku - Scooby Snacks, co ma więcej sensu, niż nazywanie masowo produkowanych chrupek na cześć w tym świecie przecież wcale nieznanego zwierzęcia. Najbardziej zatwardziali fani nie będą jednak zadowoleni, przecież wiemy, skąd tak naprawdę wzięło się imię Scooby Dooby Doo i wieczna gastrofaza jego właściciela oraz towarzyszącego mu brodacza, ale nie jest to wiedza, którą można się podzielić z dziećmi...
Trudno nie docenić obecności tak wielu kultowych postaci ze stajni niegdyś rozdającego karty w telewizyjnych animacjach Hanna-Barbera - są tutaj Błękitny Sokół i Dynomutt (w Polsce nie byli popularni w latach 80. czy 90., ale już kilkukrotnie trafiali do pełnometrażowych animacji ze Scoobym), Dick Dastardly i Muttley czy Kapitan Grotman. Trudno nie uśmiechnąć się również na widok napisów początkowych nawiązujących do oryginalnej czołówki ze "Scooby Doo, gdzie jesteś?" z 1969 roku, ale jeżeli odstawi się nerdowski fanatyzm na bok (a dzieciaki nie będą miały nawet czego odstawiać), zostanie do bólu przewidywalna, nudna historia.
Znacie to doskonale - zaczyna się od podkreślenia, jak ogromna przyjaźń łączy głównych bohaterów, żeby nadchodzące kryzys i kłótnia miały większy ciężar. Wystarczy dorzucić jeszcze przerysowanego wroga, który pragnie władzy nad światem i nawet zakończenie staje się oczywiste (szykujcie się na wyciskanie łez). Nagromadzenie postaci zmniejsza niestety możliwość nadania im osobowości, przez co nie ma mowy o wielowymiarowych postaciach jak w "Scooby Doo i Brygadzie Detektywów". Daphne to znowu zaledwie dziewczyna w typie księżniczki, Fred to nierozgarnięty wielbiciel własnego samochodu, Velma to kujonka, a Scooby i Kudłaty zdefiniowani są poprzez swoją przyjaźń (nawet jedzą zaskakująco mało). Nie ma w "Scoob!" w dodatku niczego z horroru, nastrój w zdominowała postać drugoplanowa, Błękitny Sokół (głosu udzielił mu Mark Wahlberg), co w rezultacie przypomina schematyczny film superbohaterski. Nikt nikomu nie zdziera tu nawet maski, żeby odkryć prawdziwą tożsamość, nie ma zagadki, nie ma właściwie niczego, z czym Scooby-Doo zazwyczaj jest kojarzony.
Uniwersum Hanna-Barbera od dekad było marzeniem wielu osób. Kto nie chciały zobaczyć Penelopy Pitstop, Tolka Cacka (vel Tip-Topa), Space Ghosta, Birdmana, Jonny'ego Questa czy The Herculoids we współdzielonym świecie? Po raz kolejny dostaliśmy jednak dowód na to, że pośpiech i kompromisy nie sprzyjają budowaniu długoterminowych narracji i wciąż Marvel Studios jako jedyne sprostało wyzwaniu. "Scoob" nie jest zły jako łatwa i przyjemna rozrywka na niedzielne popołudnie, ale to mogło być coś znacznie większego.
Scoob!
USA, 2020
Warner Bros.
Reżyseria: Tony Cervone
Obsada: Will Forte, Mark Wahlberg, Jason Isaacs