Cechą charakterystyczną tych wyjątkowo aktualnych filmów jest umieszczenie opisu fabuły w tytule, bo przecież niczego więcej wiedzieć nam nie trzeba - paranoja związana z wprowadzeniem 5G jest powszechna, każdy, kto ma dostęp do internetu musiał się na nią natknąć, więc wystarczyło zrobić krok dalej i zasugerować przemianę w żywe trupy pod wpływem najnowszej technologii mobilnej. Nie ma w tym, rzecz jasna, za grosz powagi - to drwina nakręcona wyłącznie w celach rozrywkowych, a przynajmniej takie było założenie.
Za koszmarek, który przyciągnie tytułem, ale zatrzyma na dłużej tylko najbardziej zatwardziałych fanów kina klasy Z odpowiada duet reżyserski - Dustin Ferguson i John R. Walker. Drugi z nich jest nowicjuszem, pierwszy ma na tym polu wiele "osiągnięć", chociażby "RoboWoman", "Nemesis 5: The New Model" czy kilka sequeli "Camp Blood". Jeżeli nie znacie żadnego z tych tytułów, nie przejmujcie się, to ich znajomość mogłaby o was źle świadczyć. Świadomi musicie być tylko kalibru, z jakim przyjdzie się wam zmierzyć po sięgnięciu po "5G Zombies". To nie jest film na miarę arcydzieł kiczu Eda Wooda, to nie jest nawet poziom "Rekinado" czy mockbusterów studia The Asylum. To film nakręcony za grosze, przy użyciu podstawowego, amatorskiego sprzętu, z obsadą , która prawdopodobnie nie załapałaby się nawet na statystów w "Na Wspólnej".
Jeżeli mimo tylu ostrzeżeń zdecydujecie się na seans, czeka was próba powtórzenia samotnej walki z ukrytym spiskiem na miarę "Oni żyją" Johna Carpentera, ale... tylko przez kilka minut. To mogłoby nawet zaskoczyć, gdyby twórcy nie zboczyli z kursu i nie popełnili kardynalnego grzechu niskobudżetowych produkcji - zaczęli silić się na dramat. Przy tak mało sprawnej obsadzie skupianie się na kontekście, relacjach rodzinnych i emocjach poszczególnych postaci zawsze będzie wywoływać znużenie. Trzeba rzadkiego beztalencia, żeby w scenach "obyczajowych" bawić kiczem i poza Tommym Wiseau niewielu zdołało wejść na tak wysoki/niski poziom.
Ferguson i Walker oczywiście wiedzą, że wybierając film o żywych trupach, oczekujemy krwi, flaków, igrzysk przemocy, ale nie dają nam tego wszystkiego, bo po prostu ich na to nie stać. Dosłownie. Budżet nie pozwala na widowiskowe sceny, więc zamiast tego oglądamy gadające głowy, często kręcone za pomocą telefonów komórkowych, często opowiadające o strasznych wydarzeniach spoza kadru bez ukazywania ich, co mogłoby sprawdzić się jako oryginalne narzędzie prowadzenia narracji, gdyby przemawiał do nas ktoś, kto potrafi grać głosem i mimiką.
W rezultacie przebrnięcie przez te blisko sto minut to wyzwanie, któremu trudno sprostać i pewnie sam poddałbym się najdalej w połowie, gdyby nie determinacja do napisania niniejszego tekstu. Może to zresztą lepiej, bo satyryczne umiejętności reżyserów nie stoją ani na wystarczająco wysokim poziomie, by bawić w oczywisty sposób (jak chociażby w "Idiokracji"), ani na tak niskim, żeby bawić nieporadnością. W świecie antyszczepionkowców, płaskoziemców i prezydenta Trumpa leczącego koronawirusa wybielaczem pewnie znalazłby się osoby, które widziałyby w "5G Zombies" przebudzenie świadomości i inne spiskowe dyrdymały, więc im mniejszy zasięg (nomen omen) film Fergusona i Walkera będzie miał, tym lepiej.
"5G Zombies" nie jest ani zabawne, ani interesujące, to kompilacja filmików nakręconych telefonami komórkowymi z kilkoma dodatkowymi scenami o niewiele lepszej jakości, a w dodatku może okazać się szkodliwa, jeżeli trafi na żyzną glebę w postaci namnażających się paranoików karmionych blogami i kanałami szarlatanów. Innymi słowy - za żadne skarby nie oglądajcie, nawet jeżeli wydaje się wam, że lubicie "złe kino". To nie jest jeden z tych filmów, które mają urok "The Room", produkcji studia Troma czy nawet "Verotiki" Glenna Danziga.
5G Zombies
USA, 2020
SCS Entertainment
Reżyseria: Dustin Ferguson, John R. Walker
Obsada: Clint Beaver, Geovonna Casanova, Tony Clarke