Zaskakująco, bo chyba każdy powątpiewał, czy slasher na polskim gruncie może się udać. Z jednej strony tego rodzaju produkcje są jednymi z najtańszych i łatwo je wybronić od strony finansowej, z drugiej żadne pieniądze nie kupią nastroju grozy wymieszanego z kontrolowanym kiczem. Do tego trzeba mieć po prostu serca, a Kowalski bez dwóch zdań ma wielkie serce do horrorów typu "masakra w letnim obozie".
Inspiracje są oczywiste - "Piątek trzynastego", "The Burning", "Madman" czy "Sleepaway Camp". Każdy, kto zna te pozycje na wylot, bez trudu odgadnie, kiedy coś zaraz wyskoczy z ciemności, kto zginie, a kto przeżyje. Czytelne są też archetypy wszystkich bohaterów i bohaterek - zamknięta w sobie dziewczyna, kipiący od testosteronu chłopak, nerd rzucający nawiązaniami do popkultury, blond włosa piękność, dziwni tubylcy, morderca o ponurej przeszłości. Kowalski oryginalnie wybrnął natomiast z największej trudności wynikającej z podejmowania tej konwencji we współczesności - odseparowania młodzieży od internetu i telefonów komórkowych.
Akcję wielu dzisiejszych slasherów osadza się w latach 80., co pozwala bez wysiłku wyeliminować problem. Ma to przy okazji specyficzny urok i bezpośrednio nawiązuje do klasyków, ale z drugiej strony powoduje oderwanie od rzeczywistości. "W lesie dziś nie zaśnie nikt" jest z kolei wiernym odwzorowaniem życia nastolatków z 2020 roku, dla których Instagram i YouTube to miejsca bliższe niż własne pokoje. W odróżnieniu od filmów sprzed trzydziestu-czterdziestu lat, obóz nie jest więc dla nich wymarzonym wypoczynkiem, to raczej kolonia karna, na którą zesłali ich rodzice w ramach walki z uzależnieniem od technologii. Cała fabuła kręci się zresztą wokół tego wątku - ktoś przemyca telefon, komuś umierają rodzice, bo w trakcie prowadzenia samochodu postanowili zrobić selfie i tak dalej, ale nigdy w nachalnym, pouczającym tonie.
Scenariusz choć z konieczności prosty, jest w wystarczającym stopniu odrestaurowany, żeby nie nudzić. Pojawiają się w nim wątki odkrywania własnej tożsamości (w tym seksualnej), świetne są też elementy komediowe (chociażby święcenie tabletów i komórek albo czarny humor) i zdjęcia (zdecydowanie wyższy poziom niż przeciętny współczesny slasher), ale jedną z najistotniejszych kwestii w tym gatunku jest efektowność pozbawiania życia kolejnych obozowiczów i nawet w tym zakresie do "W lesie dziś nie zaśnie nikt" nie sposób się przyczepić.
Nie ma tutaj może wyszukanych scen, ale nie taki był cel. Skoro bawimy się schematami, to i w tym zakresie musiało być zgodnie ze standardem. Kiedy więc postać Gabrieli Muskały zostaje pozbawiona życia, a przed ekranem pojawia się do bólu sztuczna, gumowa atrapa, nie jest to rezultat nieudolności ekipy filmowej, tylko hołd skierowany do zagorzałych zwolenników konwencji. Podobnie z przebijaniem głowy kijem tak, by jego koniec wystawał przez otwór gębowy czy wykorzystaniem rozdrabniacza do drewna, nawet czarny charakter jest swoistym nawiązaniem - do złudzenia przypomina Victora Crowley'a z równie samoświadomej serii "Topór".
"W lesie dziś nie zaśnie nikt" to święto dla miłośników slasheru, film stworzony z fanowską pasją i skierowany do osób o podobnych preferencjach. Być może odstraszy to wszystkich innych, dla wielu będzie niezrozumiałe i skwitowane jako "głupie" albo "niestraszne" (wbrew powszechnemu przekonaniu, horror wcale straszny być nie musi), ale to tylko kolejny powód, by pochwalić odwagę Bartosza M. Kowalskiego. Mam nadzieję, że zgodnie z tradycją, powstanie jeszcze siedem-osiem sequeli, coraz bardziej niedorzecznych, w tym jeden z akcją rozgrywają w kosmosie. I mam też nadzieję, że "W lesie dziś nie zaśnie nikt" dotrze do szerszego grona odbiorców, bo nie dość, że jest to pierwszy polski slasher, to jest to także jeden z najlepszych slasherów ostatnich lat.
W lesie dziś nie zaśnie nikt
Polska, 2020
Akson Studio
Reżyseria: Bartosz M. Kowalski
Obsada: Julia Wieniawa-Narkiewicz, Gabriela Muskała, Mirosław Zbrojewicz