Zgrzytów nie sposób jednak wyczuć na drugi rzut oka, czyli już po włączeniu serialu, który od pierwszej, znakomicie nakręconej sceny zdradza, że będziemy mieć do czynienia z tym dziwnym, charakterystycznym dla widmontologii XXI wieku połączeniem kiczu rodem z filmów klasy B z lat 70. ze współczesną, zachwycającą od strony wizualnej produkcją artystyczną.
Na maleńkim przyjęciu na typowym amerykańskim przedmieściu spotykają się w tych pierwszych minutach polska Żydówka oraz jej niedoszły kat, po emocjonalnej wymianie słów ten drugi wyciąga pistolet z tłumikiem i zabija wszystkich gości, żałując jedynie, że tworzona przez trzydzieści lat przykrywka została spalona. Z jednej strony dramat ofiary przedstawiono z naciskiem na autentyczność, z drugiej bije od tej dziwnej relacji kontrolowany kicz spod znaku Tarantino i tak będzie już do końca dziesięcioodcinkowego "Hunters".
Serial Davida Weila kreuje alternatywną rzeczywistością, trochę przypominającą "Człowieka z Wysokiego Zamku" Philipa K. Dicka, a trochę inwazję Skrulli z komiksów Marvela, bo z jednej strony naziści wojnę przegrali, z drugiej tysiące z nich przeniknęły do instytucji, rządu czy zwykłych domostw w Stanach Zjednoczonych i próbują kontynuować wizję Führera w pełnej konspiracji. Tam, gdzie działa tajna organizacja "złych", musi być jednak także tajna organizacja "dobrych", czyli tytułowi Łowcy i oni również przypominają grupę komiksowych postaci, ale bardziej realistycznych, jakich wymyślić mogliby Brian K. Vaughan, Rick Remender albo Mike Mignola.
Przemoc ukazana jest tutaj w tak fantazyjny, malowniczy i groteskowy sposób (podłączenie instalacji gazowej z Cyklonem B pod prysznic jednej z ofiar, rzucanie lotkami w przesłuchiwanego albo "ludzkie szachy"), że kilka razy upewniałem się, czy aby na pewno nie jest to ekranizacja jakiegoś niszowego komiksu, ale wszystko wskazuje na to, że Weil po prostu przyjął taką konwencję, w której subtelnie przerysowana zemsta o grindhouse'owym zabarwieniu i realny dramat ofiar holokaustu zaskakująco dobrze ze sobą współgrają. Kolejnym dobrym skojarzeniem może być film "The Man Who Killed Hitler and Then the Bigfoot" z 2018 roku, który również pod pozorem kina klasy B przemycał znacznie poważniejsze treści.
Nie zawsze z głównym wątkiem fabularnym współgrają natomiast te poboczne, a czasami wręcz przeszkadzają i sprawiają wrażenie dodanych na siłę, jakby celem nadrzędnym było dociągnięcie do dziesięciu odcinków, a tymczasem można by tę historię opowiedzieć w dwa razy krótszym czasie albo nawet w jednym pełnometrażowym filmie. Jest jeszcze kilka innych nie do końca udanych elementów - przedstawienie drużyny Hunters w teledyskowym stylu; ścieżka dźwiękowa, w której więcej jest współczesnych utworów niż tych z lat 70.; dzisiaj obowiązkowe, a w tamtych latach kompletnie nieznane rzucanie na prawo i lewo popkulturowymi nawiązaniami (tylko w pierwszym odcinku wymienione z nazwy są "Star Wars", Batman, Peter Parker i Scooby-Doo) - ale to na tyle drobne mankamenty, że trudno oprzeć się wchłonięciu całego sezonu w jeden weekend. Zwłaszcza jeżeli bliskie jest wam kino eksploatacji, ale nie chcecie, żeby znowu ktoś puszczał do was oko i bawił się schematami, które stają się wtórne już po raz drugi, a zamiast tego liczycie na kilka znajomych tropów w odświeżonym wydaniu.
Chociaż "Drużyna A" powołana do zwalczenia nazistów toczy krwawą krucjatę na ekranach, pachnie od niej tuszem z kart komiksów. Ich historia bywa przerysowana i niewiarygodnie widowiskowa, co mogłoby okazać się ryzykownym posunięciem, bo do wyśmiewania hitlerowców wszyscy już chyba przywykli (chociażby dzięki "Iron Sky", "Jojo Rabbit" czy nawet "Kung Fury"), ale podejmowanie tematu ich ofiar nadal jest bardzo delikatną kwestią. Weil nie stroi sobie jednak żartów, umiejętnie żongluje nastrojami i nawet jeżeli rezultatem nie jest dzieło wybitne, to na pewno warte poświęcenia tych blisko jedenastu godzin.
Hunters
USA, 2020
Amazon Studios
Twórca: David Weil
Obsada: Al Pacino, Logan Lerman, Lena Olin