Jest pewna grupa oddanych wielbicieli kina akcji z lat 80. i 90., która w ciemno sięgnie po każdy tytuł związany z ksenomorfami, yautja czy Skynetem i ja także do tej grupy się zaliczam. Wydawnictwo Scream Comics jest na tym polu bezkonkurencyjnym przodownikiem, a albumy "Terminator - Nawałnica/Jednym strzałem", "Predator - Betonowa dżungla i inne historie" czy "Predator vs. Judge Dredd vs. Aliens" to złoto najwyższej próby, znakomite kontynuacje albo alternatywne historie związane z postaciami głęboko zakorzenionymi w popkulturze. W końcu jednak musiała się znaleźć czarna owca - "Terminator: Sector War" nie jest nawet złym komiksem, to po prostu nijaka, pozbawiona emocji, odtwórcza historia.
Czas akcji jest interesujący, nawiązuje wprost do pierwszego filmu Jamesa Camerona i dodaje wątek drugiego Terminatora, który został wysłany w przeszłości dokładnie w tym samym czasie, ale na przeciwne wybrzeże, do Nowego Jorku, gdzie ma odnaleźć i zlikwidować Lucy Castro. W odróżnieniu od Sary Connor, funkcjonariuszka Castro już w 1984 roku jest twardzielką, która potrafi o siebie zadbać, ale tylko pozornie ma to znaczenie - fabuła "Sector War" to jeden wielki cytat z Camerona, w dodatku skrócony do zaledwie dziewięćdziesięciu sześciu stron.
Najbardziej irytujący okazuje się w tym całym bałaganie ten, który powinien stanowić o sile scenariusza, czyli tytułowy antagonista. W odróżnieniu od powściągliwego, skrajnie odczłowieczonego Arnolda Schwarzeneggera, komiksowy T-800 przypomina sztampowego złoczyńcę z kreskówek, którego aż język piecze, żeby przy każdej możliwej okazji opowiedzieć o swoich motywacjach i planach, a kiedy już ma ofiarę na muszce, musi rzucić kilka gróźb przed pociągnięciem za spust, co - rzecz jasna - ostatecznie umożliwia rozprawienie się z nim. Jeżeli przyjdzie wam do głowy myśl, że może tak miało być, z przymrużeniem oka, z kontrolowaną tandetą, to niestety nie jest to nawet kategoria "tak złe, że aż dobre". "Sector War" naśladuje pierwowzór z jeszcze większym zacięciem niż "Przebudzenie mocy" i z jeszcze gorszym skutkiem.
Na plus można zaliczyć jak zawsze piękne wydanie Scream Comics i świetne rysunki Jeffa Stokely'ego. Szkoda tylko, że momentami brawurowa akcja (zwłaszcza potyczka w wieżowcu, wyraźnie inspirowana "Wrogim obszarem" czy "Raid") zostaje zahamowana przez dostosowanie komiksu do standardu przeznaczonego dla nieletnich czytelników. Podejrzewam, że niewielu trzynasto czy piętnastolatków interesują losy Terminatora (czego niskie zainteresowanie "Mrocznym przeznaczeniem" jest najlepszym dowodem), trudno więc zrozumieć, dlaczego dostaliśmy komiks tak ostrożny, pozbawiony choćby śladu krwi czy przemocy (poza kilkoma wystrzałami z broni palnej). Prostą fabułę dałoby się wybaczyć (jak w przypadku chociażby "Bodycount"), gdyby forma nadrabiała wybuchowością i scenami akcji przypominającymi stopklatki z filmów sensacyjnych epoki kaset VHS, bez tego aż chciałoby się cofnąć w czasie zmusić Wooda, żeby nie pisał tak marnego scenariusza.
"Terminator: Sector War" to dobrze wyglądający, ale nudny komiks, który do świata stworzonego przez Jamesa Camerona nie wnosi absolutnie niczego nowego, a wręcz przemiela wszystko to, co już było i wypluwa w postaci niezbyt interesującej papki. Pozycja przeznaczona wyłącznie dla najbardziej zagorzałych fanatyków, którzy po prostu muszą mieć wszystko, co opatrzone jest etykietą "Terminator".
Terminator: Sector War
Polska, 2019
Scream Comics
Scenariusz: Brian Wood
Rysunki: Jeff Stokely