Pomysł wydaje się niedorzeczny? Nic bardziej mylnego, historia zna wiele przypadków wrestlerów z wadami wrodzonymi albo mierzącymi się z przeciwnościami losu po wypadkach. Na przykład Gregory Iron na co dzień walczy z mózgowych porażeniem dziecięcym, Dustin Thomas nie ma dolnych kończyn, a w Japonii funkcjonuje cała federacja tworzona tylko przez osoby z podobnymi problemami. Zaplanowany charakter tego widowiska sportowego pozwala zaistnieć każdemu, niezależnie od płci, rasy, orientacji seksualnej, stanu zdrowia czy nawet wieku, ale w w "Sokole z masłem orzechowym" - jak to w Hollywood zazwyczaj bywa - nie aż tak istotne jest samo realizowanie marzenia, co trudna droga tuż przed sukcesem.
Pełnometrażowy debiut Tylera Nilsona i Mike'a Schwartza pełnymi garściami czerpie z hollywoodzkiego schematu pokrzepiania serc historiami o małych ludziach, którym już na starcie los rzuca pod nogi kłody, ale nie ma wątpliwości, że każda z tych przeszkód zostanie pokonana (jak w "Forrest Gump"), a jednocześnie to typowy buddy film, gdzie dwaj mężczyźni o skrajnie odmiennych osobowościach przeżywają wspólną przygodę (jak w "Green Book"). Różnica jest taka, że "Sokół z masłem orzechowym" to film niezależny (w dodatku najbardziej dochodowy w tej kategorii w 2019 roku - przy budżecie w wysokości nieco ponad sześciu milionów dolarów zarobił już ponad dwadzieścia milionów) i nie czuć w nim tego irytującego żebrania o Oscara w postaci tanich wzruszeń i niezbyt wiarygodnych dramatów.
Najciekawszy i zarazem najmniej udany jest akt trzeci. Jako jedna z tych osób, które od lat 90. wciąż nie "wyleczyły się" z wrestlingu (a nawet odkryła niedawno nową pasją do niego dzięki All Elite Wrestling), z miejsca dałem się wciągnąć w światek emerytowanych i początkujących zapaśników organizujących amatorskie gale na ledwo trzymającym się kupy ringu gdzieś w środku lasu, w czym pomaga zresztą obecność prawdziwych legend tego sportu - Micka Foley'a (znanego także jako Mankind czy Cactus Jack) oraz Jake'a "The Snake'a" Robertsa. Wrażenie odrobinę psuje polskie tłumaczenie, bo tytułowy Peanut Butter Falcon to zapaśniczy pseudonim Zaka (Zack Gottsagen), a tłumaczenie ringowych imion przypomina zamierzchłe czasy, kiedy w polskiej telewizji Booker T i Stevie Ray z Harlem Heat nazywani byli Smołą i Sadzą (bo przecież byli ciemnoskórzy...), Macho Mana przechrzczono na Dzikiego Samca, a Sting występował jako Żądełko.
Co gorsze, Nilson i Schwartz nie mają pomysłu na wykorzystanie dla wielu widzów kompletnie obcych realiów (dalekich od tego, co można oglądać w programach najpopularniejszej federacji - WWE) w interesujący sposób i przede wszystkim nie mają pomysłu na zakończenie. W ostatnich minutach gromadzone przez półtorej godziny emocje zamiast eksplodować, zostają rozbrojone przez aż do przesady pozytywne przesłanie przypominające zakończenie którejś z klasycznych animacji Disneya, a nie realizm, na który aż do tego momentu duet reżyserski stawiał.
"Sokół z masłem orzechowym" to jeden z tych filmów, które zwykło się określać mianem "ciepły", szkoda tylko, że bywa także nieco naiwny, ale jako "feel-good movie" to i tak jedna z ambitniejszych pozycji ostatnich lat.
Sokół z masłem orzechowym
Tytuł oryginalny: The Peanut Butter Falcon
USA, 2019
Armory Films
Reżyseria: Tyler Nilson, Michael Schwartz
Obsada: Shia LaBeouf, Zack Gottsagen, Dakota Johnson