Z podejmowaniem się oceny tego rodzaju filmów wiąże się trudność szczególna, bo jeżeli uszanować intencje reżysera/scenarzysty, nie da się pozostawić na nim suchej nitki. Najlepszym tego przykładem może być Claudio Fragasso - dla zwolenników kina klasy B postać kultowa, autor "Terminatora II" (czyli włoskiego sequela... "Obcego"), "Trolla 2" czy "Zombie pożeraczy mięsa 2". Ta dwójka w tytułach jego najpopularniejszych produkcji nie jest przypadkowa, Fragasso jest jak Adaś Miauczyński - zawsze drugi, a jednak w swoim własnym mniemaniu tworzy kino artystyczne, przez krytykę błędnie odczytywane. Jeżeli tak by miało być, okazałby się jedynie kabotynem, ale jest przecież w jego niedorzecznych, niskobudżetowych wizjach ogromna wartość ludyczna, tyle że sam nie potrafi jej dostrzec.
"The Divine Fury" to identyczny przypadek - film w zamyśle dramatyczny, ponury, prowokujący do refleksji, a w rezultacie zabawny i naszpikowany absurdem. Już samo osadzenie historii związanej z egzorcyzmami w Korei Południowej jest dość zaskakujące, w końcu 56% (stan na rok 2015) mieszkańców tego kraju deklaruje się jako ateiści, a w dodatku mamy tutaj do czynienia z egzorcyzmami rzymskokatolickimi, a ta grupa wyznaniowa stanowi zaledwie 8% obywateli. Dałoby się to ciekawie rozwiązać, pokazać świecki kraj jako wyjątkowo narażony na działania szatana, ale w fikcyjnym świecie Kima katolicyzm jest powszechny do tego stopnia, że kiedy w pierwszych scenach ginie ojciec jednego z bohaterów, natychmiast zjawia się ksiądz, a rozczarowany niemocą sprawczą Boga młodzian rzuca w klechę krzyżem...
Wygląda na płytkie, ale egzaltowane emocje rodem z paradokumentalnych seriali telewizyjnych? Dokładnie na takim poziomie jest aktorstwo w "The Divine Fury", ale trudno mieć pretensje do obsady, skoro właściwie nie miała niczego do zagrania (a że chociażby Seo-joon Park grać potrafi, wiemy doskonale z "Parasite" Joon-ho Bonga). Z drugiej strony można by uznać, że jakość gry jest adekwatna do rodzaju przedsięwzięcia, a te co bardziej przypominające "Trudne sprawy" momenty są uroczo śmieszne. Szkoda tylko, że zajmują może ćwierć czasu ekranowego w stutrzydziestominutowym filmie i na tej podstawie można wyprowadzić najcięższy zarzut - "The Divine Fury" zbyt często jest nudne i przegadane, a przecież każdy, kto dał się skusić na wspólną krucjatę egzorcysty i zawodnika MMA musiał liczyć na akcję i grozę.
Ostatnie pół godziny - tyle mogę z czystym sumieniem polecić wielbicielom kiczu. To właśnie wtedy rozgrywają się najbardziej widowiskowe pojedynki, w których paskudne efekty specjalne prześcigają się z całkiem niezłymi choreografiami, a już na pewno z lepszymi od tego, co ujrzycie w większości hollywoodzkich średniaków. Łatwo można dostrzec, skąd Kim zaczerpnął inspiracje - zdradza go mroczna, ale elegancka paleta kolorów i wyraziste kontrasty, co może kojarzyć się z reklamami luksusowych towarów (samochodów, zegarków, garniturów), ale jest oczywistym nawiązaniem do przygód bohatera, który przywrócił godność kinu akcji, czyli do Johna Wicka. Efekt więcej ma wprawdzie wspólnego z "The Divine Enforcer" - zapomnianą perłą "złego" filmu z 1992 roku - ale to właśnie te trzydzieści minut rekompensują miałkość przydługiego wstępu. Czy warto rzucać sobie aż takie wyzwanie i poświęcić aż tyle czasu? Tylko jeżeli jesteście zagorzałymi zwolennikami tego typu produkcji albo szukacie czegoś, co najlepiej smakuje z paczką chipsów i paczką przyjaciół.
The Divine Fury
Tytuł oryginalny: Saja
Korea Południowa, 2019
Lotte Entertainment
Reżyseria: Joo-hwan Kim
Obsada: Seo-joon Park, Sung-Ki Ahn, Do-Hwan Woo