Zanim jednak o pułapce schematu, wspomnieć należy jeszcze inną, zastawioną na widzów - siła autorytetów (reżyserskiego i aktorskich) jest w przypadku "Irlandczyka" tak potężna, że formułowanie krytyki mogłoby się wydawać nie na miejscu, ale to z kolei może prowadzić do sytuacji znanej z baśni "Nowe szaty Cesarza", gdzie tylko dziecko wolne od czołobitnego stosunku do wyidealizowanego mistrza ma odwagę krzyknąć: On jest nagi! Scorsese nagi może nie jest, ale nie są to też najlepsze szaty, jakie można znaleźć w jego garderobie.
Niedogodnością odczuwalną na poziomie fizycznym jest czas trwania filmu. Po trzech godzinach trudno usiedzieć, a do końca jeszcze kolejne trzydzieści minut, w dodatku aż do przesady dramatycznych... Samo w sobie nie może być to zarzutem (druga część "Ojca chrzestnego" czy "Powrót króla" trwają niewiele mniej), może nim być niegospodarność. Zwłaszcza w końcówce Scorsese zachowuje się tak, jakby Netflix wypłacał mu wynagrodzenie uzależnione od ilości nakręconych minut, co w fabule nie jest nieuzasadnione, ale zwyczajnie nudne. Wiąże się to zresztą z materiałem źródłowym - książka Charlesa Brandta nie jest aż tak naszpikowana akcją, jak wcześniejsze gangsterskie filmy Scorsese, a w dodatku w trakcie seansu może pojawić się refleksja: O co ci faceci właściwie walczą? Nie mają wielkich willi, nie organizują wystawnych imprez, nie piją, nie ćpają... Po co to wszystko? Stosunek treści do długości metrażu to największy mankament "Irlandczyka", ale też jedyny na tyle poważny, że warto o nim wspomnieć.
Największą zaletą jest z kolei - jak nie trudno się domyślić - obsada, a szczególnie wybitna trójka, która pod skrzydłami Martina Scorsese spotkała się w tym składzie dopiero po raz pierwszy. Dzięki ich niebywałym talentom wiele nie aż ta istotnych dla fabuły momentów ogląda się z dużą przyjemnością, chociażby wymianę zdań pomiędzy Jimmym Hoffą (Al Pacino) a spóźnionym na spotkanie Anthonym Provenzano (Stephen Graham) - niby to typowe "gadające głowy", a jednak piętrzące się w tej scenie napięcie powoli wylewa się poza ekran. Hoffa według Pacino to zresztą najciekawsza kreacja w "Irlandczyku", najbardziej barwna, ukazująca najszerszą paletę emocji, a na koncie samego Pacino także najlepsza od dwudziestu lat...
Najwięcej czasu ekranowego otrzymał Robert De Niro i dla niego również jest to wyjątkowo jasny punkt w filmografii z ostatnich dwóch dekad. Grany przez niego Frank Sheeran jako były żołnierz gotów do beznamiętnego wypełniania wszystkich rozkazów nie ma jednak wystarczająco dużo charakteru, żeby żywo zainteresować (a przynajmniej przez pierwsze sto pięćdziesiąt minut). To wokół niego kręcą się wszystkie wydarzenia i to on pcha fabułę naprzód, ale bardziej interesujące jest to, co dzieje się wokół. Joe Pesci z kolei dostał z tej trójki najmniej czasu, a na ekranach nie gościł od blisko dziesięciu lat. Charyzmy zupełnie mu przez ten czas nie ubyło i chociaż nie jest tym razem krzykliwym furiatem, jakim na pewnym etapie chciano go w Hollywood widzieć, w wydaniu bardziej stonowanym potrafi prezentować się równie niebezpiecznie.
Istotną kwestią - z perspektywy ewolucji dziesiątej muzy w całości - pozostaje szerokie zastosowanie cyfrowych efektów umożliwiających odmłodzenie obsady, co z moralnego punktu widzenia w przypadku żywych aktorów wyrażających zgodę na takie zabiegi nie powinno stanowić problemu (w odróżnieniu od "wskrzeszania" chociażby Jamesa Deana). Sprawdza się to jednak połowicznie, bo o ile twarze da się odmłodzić, to motoryka podobnym zabiegom nie podlega. Kiedy więc "młody" De Niro bije lokalnego sklepikarza, czuć brak naturalności i przykro się na to patrzy. Może w takich sytuacjach, kiedy nie ma dialogu, a twarz i tak zostaje cyfrowo zdeformowana, lepiej wynająć dublera?
To niedorzeczne, że Martin Scorsese myślał o tym filmie od prawie dekady, ale nawet ktoś z takim dorobkiem nie mógł znaleźć funduszy i dopiero wsparcie platformy streamingowej umożliwiło zrealizowanie planów. "Irlandczyk" to świetnie zrealizowany, choć nieco przydługi film z kilkoma zupełnie niepotrzebnymi dialogami (cały fragment o smrodzie ryby w samochodzie z ostatniej godziny) i głównymi bohaterami, których właściwie nie da się lubić, choć ich żywoty ukazano w nieco przesadnie romantyczny sposób. Nie ma tutaj żadnej alegorii, nie ma morału, po prostu dokumentacja zepsucia. Jak na Scorsese, to trochę za mało, jak na współczesne kino mainstreamowe, całkiem sporo.
Irlandczyk
Tytuł oryginalny: The Irishman
USA, 2019
Netflix
Reżyseria: Martin Scorsese
Obsada: Robert De Niro, Al Pacino, Joe Pesci