Obraz artykułu Pralnia. Soderbergh przegrywa z klątwą Netflixa

Pralnia. Soderbergh przegrywa z klątwą Netflixa

48%

Miało być pięknie, a wyszło jak zwykle. "Pralnia", czyli fabularyzowana opowieść o aferze Panama Papers, to kolejny dowód na to, że wiara w wysoką jakość filmów od Netflixa jest błędem.

Ach, ta wiecznie powracająca nadzieja na to, że film powstały na zamówienie Netflixa okaże się czymś naprawdę wartym zaufania... Ile razy już daliśmy się na to nabrać? Czy nasza wiara w moc sprawczą wielkiego N jest wciąż na tyle duża, że nie jesteśmy w stanie pogodzić się z zazwyczaj marną jakością jego pełnometrażowych produkcji i nadal liczymy na odmianę tej sytuacji? W ciągu paru lat powinniśmy przywyknąć do tego, że pomijając chlubne wyjątki, większość tych filmów to najzwyklejsze szmiry, więc czemu nadal się łudzimy?

 

Może dlatego, że tej jesieni miało być w końcu inaczej. Netflix przygotował mocne uderzenie produkcji, które w założeniu mogą bić się o najważniejsze nagrody filmowe sezonu i stać na równi z wielkimi hollywoodzkimi produkcjami. A ten zwycięski pochód miał zacząć się już w poprzedni piątek za sprawą premiery "Pralni" wyreżyserowanej przez samego Stevena Soderbergha. Niestety, okazuje się, że nasza wiara ponownie została wykorzystana do sprzedaży produktu niskiej jakości.

Kadr z filmu "Pralnia". Mężczyźni w garniturach stojący na schodach.

Zawód związany z tym filmem jest jeszcze większy niż zazwyczaj, bo zapowiedzi kazały nam oczekiwać czegoś naprawdę dużego. Jeden z największych skandali finansowych w historii (tak zwane Panama Papers, które wstrząsnęło opinią publiczną trzy lata temu) wzięty na warsztat przez starego wyjadacza, a do tego obłędna obsada aktorska w postaci Meryl Streep, Gary'ego Oldmana i Antonio Banderasa. Co właściwie mogło pójść nie tak? Na przykład fabuła, a właściwie jej brak.

 

W teorii mamy tutaj dwa wątki - w pierwszym z nich panowie Jürgen Mossack (Gary Oldman) i Ramón Fonseca (Antonio Banderas) opowiadają o kulisach, od początku aż po wielki upadek w 2016 roku, swojej działalności związanej z tworzeniem firm-wydmuszek dla bogaczy chcących uniknąć płacenia podatków w swoich krajach. Po kolei tłumaczą zasady działania takiego biznesu oraz tajemnic wielkiej finansjery. Drugi wątek to opowieść Ellen Martin (Meryl Streep), która próbuje uzyskać odpowiednie zadośćuczynienie za śmierć swojego męża podczas rejsu wycieczkowcem firmy ubezpieczonej u jednej z takich właśnie wydmuszek. Na początku (jakieś dwadzieścia pierwszych minut) wszystko wydaje się zazębiać, ale potem scenariusz zaczyna porzucać bohaterkę na rzecz historii różnych bogaczy korzystających z usług Mossacka i Fonseci, przez co całość robi się wybitnie rozmyta i chaotyczna. W pewnym momencie trudno się połapać w tym, czemu właściwie mają służyć pokazywane na ekranie sceny.

Kadr z filmu "Pralnia". Kobieta trzyma kartę i przechodzi przez ulicę.

Największym błędem twórców "Pralni" jest próba powtórzenia tego, co tak dobrze udało się ekipie Adama McKaya w "Big Short" i "Vice". Da się zauważyć, że ich ambicje sięgały stworzenia właśnie takiego wychodzącego poza filmowe standardy sygnału ostrzegawczego na temat zasad rządzących dzisiejszym światem, ale tam, gdzie filmy McKay'a były błyskotliwe i trzymały w napięciu, tam "Pralnia" stara być się zbyt fajna, przez co szybko zaczyna nudzić. Zgrzyta też próba połączenia komediowej otoczki z ważkością tego, o czym film próbuje nas poinformować. Tym razem wychodzi to jakoś wyjątkowo nienaturalnie. Niezbyt dobrze wypada tu też sama informacyjna funkcja filmu. "The Big Short" był wręcz przeładowany danymi, ale jednocześnie pozwalał na dość dobre zrozumienie opisywanego problemu. "Pralnia" podchodzi do sprawy lakonicznie, jakby twórcy bali się, że widz nie jest w stanie w pełni zrozumieć poruszanego tematu, co ostatecznie prowadzi do poczucia tylko powierzchownego zapoznania się z tą pełną niuansów kwestią. Na domiar złego im dalej w las, tym przesłanie "Pralni" robi się coraz bardziej nachalne. Pod koniec trudno powstrzymać się od grymasu zażenowania i piszę to, mając na myśli standardy amerykańskiego kina zaangażowanego.

 

"Pralnia" zawodzi na tak wielu poziomach, że jest wręcz frustrująca. Warto ją obejrzeć tylko jeśli jest się fanem wspomnianego wcześniej aktorskiego tria (choć Banderas za dużo nie ma tu do zagrania). Można oczywiście zrobić to także po to, aby zaczerpnąć trochę wiedzy na temat samej afery Panama Papers, ale w tym wypadku samodzielne poszukiwanie i przeczytanie artykułów na ten temat będzie chyba ciekawszą rozrywką niż obcowanie z bałaganem wypuszczonym przez Netflix. Cóż, następny w kolejce jest "Król" z Timothéem Chalametem, może on w końcu spełni obietnice dotyczącego wielkiego kina od streamingowego giganta.


Pralnia

Tytuł oryginalny: The Laundromat

USA, 2019

Netflix

Reżyseria: Steven Soderbergh

Obsada: Gary Oldman, Meryl Streep, Antonio Banderas



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce