Tytuł "Killer Reclining Chair" pewnie nie byłby aż tak nośny, jak tytuł "Killer Sofa", niemniej jestem pewien, że nie mamy tutaj do czynienie z "zabójczą sofą", a raczej z "zabójczym fotelem rozkładanym z podnóżkiem", co po polsku brzmi jeszcze gorzej... To ten typ siedliska, który umiłowali sobie Joey i Chandler z "Przyjaciół", ale reżyser i scenarzysta Bernie Rao (to jego pełnometrażowy debiut) postarał się, by nadać mu demoniczną aparycję nawet bez użycia efektów specjalnych. Okazuje się, że wystarczą dwa guziki i dwie zmarszczki, a już wyłania się zarys wyjątkowo paskudnego mebla.
Sofa (czy fotel) w swojej naturze zdaje się być przedmiotem raczej łagodnym, więc choćby nie wiem jak się gimnastykować, prawdziwej grozy wzbudzić nie może i "Killer Sofa" - rzecz jasna - jest jednym z tych horrorów, które mają przede wszystkim śmieszyć, do czego wystarcza mu już dwadzieścia minut - pierwszy, drobny atak; złowieszcze zerkanie mebla przez okno i... scena łóżkowa? Sofowa? Fotelowa? W każdym razie erotyczna... Żaden z tych fragmentów nie sprawdziłaby się jednak tak dobrze, gdyby Rao puszczał w nich oczko albo pozwolił sobie na choćby śladową aluzję, że mamy tu do czynienia z wygłupem.
To najczęściej popełniany błąd przez współczesnych twórców niskobudżetowych horrorów klasy B - tak bardzo chcą pokazać, do czego nawiązują, że każdy jeden żart okazuje się spalony i wymuszony, a co najgorsze, cały scenariusz zdaje się byś jednym wielkim żartem. "Killer Sofa" to z kolei film, który udaje tylko jedno - że został zrealizowany na serio. Przypomina pod tym względem jeszcze bardziej niedorzeczne "Jesus Shows You the Way to the Highway", ale właśnie dzięki szaleństwu ujętemu w samym scenariuszu i ordynarnemu amatorstwu jest rozrywkowy w ekstremalnym stopniu.
Nie bez znaczenia jest miejsce, w którym "Killer Sofa" powstawało - nowozelandzki czarny humor to prawdopodobnie ostateczna forma żartu, na jaką ludzkie istotny stać. "Co robimy w ukryciu", "Deathgasm", "Areszt domowy", "Turbo Kid" czy nawet "Martwica mózgu" to perfekcyjne połączenia absurdu z powagą i artystycznych wizji z mikrobudżetem, balansowanie na granicy dobrego smaku i nieustannego prowokowania widza do zadawania sobie pytania: Czy to jest na serio, czy ktoś mnie wkręca?. Oczywiście nie każdemu tego rodzaju trumienny humor będzie w smak (prawdopodobnie błędnie zakładam, że jest nas więcej niż garstka), ale jeżeli w opisie powyżej odnajdujecie własną charakterystykę, ten film was zniszczy. Zniszczy wasze podbrzusza i gardła, wywołując napadowe ataki śmiechu.
"Killer Sofa" w równym stopniu zasługuje na maksymalną, jak i na minimalną notę - wszystko zależy od poziomu waszej słabości do campowej estetyki. Mój jest wręcz zaślepiający, bo nie potrafię w debiucie Rao odnaleźć żadnych wad. W swojej klasie dybuk zaklęty w fotel/sofę i jego zaborcza, pełna zaskakujących zwrotów akcji miłość do ludzkiej kobiety są przebłyskiem geniuszu.
Killer Sofa
Nowa Zelandia, 2019
Lanzadera Films
Reżyseria: Bernie Rao
Obsada: Piimio Mei, Harley Neville, Jim Baltaxe