Polska to idealne miejsce akcji dla wydarzeń rozgrywających się w trakcie Zimnej Wojny, bo choć pozostawała pod sowieckimi wpływami, to mogła uchodzić za neutralny grunt. PRL w rodzimej kinematografii ma jedna wyłącznie jedno oblicze, zaczerpnięte jeszcze z serialów pokroju "Alternatywy 4" i wciąż odtwarzane. Ta swojskość ma oczywiście dużo uroku, ale z drugiej strony jest nieco hermetyczna i pierwszą, natychmiast rzucającą się w oczy zaletą "Ukrytej gry" jest to, że z tym zestandaryzowanym obrazem zrywa.
Kiedy ktoś nazywa Warszawę Paryżem północy, zawsze czuć w tym odrobinę przekąsu, no bo gdzie tym odrapanym, zrujnowanym przez wojny kamienicom do niegdysiejszej centrum świata? W zdjęciach Pawła Edelmana polska stolica wygląda jednak zaskakująco majestatycznie, a już Pałac Kultury i Nauki emanuje tak chłodną i tajemniczą aurą, że zdaje się być zagranicznym oddziałem Hogwartu. To zresztą najważniejsze miejsce wydarzeń rozgrywających się w "Ukrytej grze" - tutaj dochodzi do meczu szachowego, który ma zadecydować o losach świata i rzadko wydostajemy się poza jego mury, dzięki czemu powstaje gęsta, klaustrofobiczna atmosfera.
W dyrektora Pałacu wcielił się Robert Więckiewicz, który mimo że jest jednym z nielicznych Polaków obecnych na planie, nie ma kompleksów, gra całkowicie na luzie. Nie popisuje się także świeżo wyszkolonym angielskim akcentem, uderza raczej w rewiry Kazika Staszewskiego z "Prohibition" El Dupy. Spektakl kradnie jednak główny bohater. W latach 90. Bill Pullman był u szczytu popularności, a w "Zagubionej autostradzie" Davida Lyncha najprawdopodobniej zagrał rolę życia. Jego ostatnie przedsięwzięcia z dużego ekranu trącą jednak chałturą, odbębnianiem drugoplanowych ról tylko dlatego, bo niczego lepszego na horyzoncie nie ma, a przecież jakoś żyć trzeba. Angaż do "Ukrytej gry" przyjął na podobnych warunkach, ledwie kilka dni przed rozpoczęciem zdjęć, w zastępstwie za innego, kontuzjowanego aktora. Niespodziewanie okazało się to najlepszą decyzją dla jego kariery, jaką podjął w tym stuleciu - jako matematyczny geniusz o dość skromnej palecie wizualizowanych emocji prezentuje się wyśmienicie.
Łukasz Kośmicki umiejętnie żongluje nastrojami, czasami stawiając swoich bohaterów w komediowych sytuacjach (najczęściej powiązanych z nadużywaniem alkoholu), kiedy indziej bez hamulców serwując brutalną, tak dynamiczną, że widownia podskakuje w siedzeniach, scenę akcji. Aż trudno uwierzyć, że to jego reżyserski debiut (aczkolwiek ze światem filmu związany jest od lat jako operator czy też współautor scenariusza do "Domu złego" Wojciecha Smarzowskiego) - prowadzi tę historię pewną ręką i chociaż jest na wskroś "polska", to zrealizowano ją w na tyle uniwersalny sposób, że zdaje się mieć rzeczywiste szanse na zaistnienie w kinach na całym globie.
"Ukryta gra" nie jest tak wytwornym thrillerem szpiegowskim, jak "Szpieg" z 2011 roku czy klasyki Hitchcocka, z "Północ - północny zachód" na czele. Intrygę zaplanowano w dość prosty, obejmujący właściwie tylko jeden zwrot akcji sposób i nawet jeżeli czasami można nabierać podejrzeń, czy aby na pewno tą albo inną postacią kierują czyste intencje, reżyser w końcu niemal zawsze potwierdza, że czarne jest czarne, a białe jest białe. Kośmicki wybiera jednak taką drogę z premedytacją, bo po prostu chce nam opowiedzieć inną historię, bardziej rozrywkową i przystępną, a przy takich założeniach zdołał odnieść pełen sukces.
Ukryta gra
Polska, 2019
Watchout Studio
Reżyseria: Łukasz Kośmicki
Obsada: Bill Pullman, Robert Więckiewicz, Lotte Verbeek