Powołanie (nie tylko kapłańskie, tyczy się to niemal każdego zawodu) coraz częściej traktowane jest nie jako wewnętrzny głos podpowiadający, gdzie moglibyśmy znaleźć swoje miejsce na świecie, ale jako wodzenie na pokuszenie, słabość do wykonywania trudnego, a w dodatku zazwyczaj słabo opłacalnego zawodu. Wiele osób z premedytacją tłumi ten głos, wybiera komfort materialny, zamiast komfortu ducha i z tej perspektywy Daniel (Bartosz Bielenia) oraz jego pierwowzór ze świata rzeczywistego to rzadkie przypadki buntowników, którzy postanowili zawalczyć o marzenia wbrew przeciwnościom losu.
Wygląda jak zarys scenariusza hollywoodzkiego przeboju skrojonego pod Oscara? "Boże Ciało" faktycznie idealnie wpisuje się w preferencje Akademii Filmowej (która zresztą podda je ocenie przy kolejnym rozdaniu) - mamy tutaj kilka wyraźnie zaznaczonych wątków dramatycznych, mamy chwile rozluźnienia wprowadzane za sprawą subtelnych elementów komediowych, mamy znakomitą rolę główną odegraną z takim oddaniem, że Bielania pewnie jeszcze długo będzie słyszał szczęść Boże zamiast dzień dobry. W odróżnieniu jednak od chociażby "Green Book" - ubiegłorocznego laureata Oscara za najlepszy film - "Boże Ciało" nie jest w całości stworzone z przepisu, ma własne, charakterystyczne smaczki.
Na szczęście Komasa nie pokusił się o przekroczenie bariery stu dwudziestu minut. Dzisiaj nawet w kinie popularnym staje się to normą (chociażby ostatnie części "Avengers" czy "Tego"), ale nie zawsze dłużej i bardziej szczegółowo oznacza lepiej. W tym wypadku słuszną decyzją było skrócenie całego pierwszego aktu, gdzie skumulowano trudy życia w poprawczaku oraz upajanie się świeżo odzyskaną wolnością. To wątek, który z łatwością mógłby napompować dramaturgię, ale akurat ten element historii widzieliśmy na ekranach dziesiątki razy, więc reżyser skorzystał z doświadczenia widzów i zaledwie nakreślił to, czego łatwo możemy się domyślić. Najciekawsza jest tutaj w końcu dwoistość głównego bohatera - moment, w którym łobuz zaczyna być jednocześnie pasterzem.
Bartosz Bielania urodził się, by zagrać tę rolę. Już sama jego aparycja ma w sobie z jednej strony coś niewinnego, z drugiej złowieszczego, co dodatkowo jest wzmacniane przez operowanie światłem, często dodatkowo eksponującym jego sylwetkę. Czasami wygląda dzięki temu jak Jezus Chrystus na renesansowych obrazach, kiedy indziej jak Bela Lugosi w "Draculi". Co jednak najciekawsze, Komasa zdołał uwypuklić charyzmę Daniela, a zarazem nie zatracił w jej blasku osobowości bohaterek i bohaterów z drugiego planu. Aleksandra Konieczna, Łukasz Simlat czy Eliza Rycembel nie są ani tłem, ani kontrastem, ich postacie także obdarzono unikalnymi cechami.
Jeszcze przed premierą filmu pojawiały się głosy krytyki, niektóre osoby automatycznie najeżyły się, przeczuwając kolejną dawkę drwin inteligentów z dużego miasta wobec stylu życia "ciemnego ludu". Największym zwycięstwem "Bożego Ciała" jest właśnie to, że takiej narracji nie stosuje. Podobnie jak Daniel z ogromną empatią podchodzi do swoich parafian, tak i Komasa oraz scenarzysta, Mateusz Pacewicz nie oceniają, nie zabierają głosu w sporze ideologicznym i nie moralizują. Jestem natomiast pewien, że nawet osoby niewierzące wolałyby mieć w swoim otoczeniu właśnie taki kościół, który nie wyklucza nikogo i nikomu nie dyktuje, jak ma żyć. Może więc podobnie jak "Kler" był terapią wstrząsową i nawoływaniem do sprzeciwu wobec nieuczciwych praktyk, "Boże Ciało" będzie stanowić wskazówkę ku programowi naprawczemu.
Boże Ciało
Polska, 2019
Aurum Film
Reżyseria: Jan Komasa
Obsada: Bartosz Bielenia, Aleksandra Konieczna, Eliza Rycembel