"Supernova" wywołała u mnie rzadki rodzaj dreszczyku jeszcze zanim fabuła zdążyła się zawiązać, zanim stało się jasne, o czym będzie to film. Jako wielbiciel narracji prowadzonej nie tylko za pomocą treści, ale również przy użyciu samych kamer, dawno nie mogłem nacieszyć oczu tak wysokim poziomem świadomości kadrowania i gry zespołowej. Okazuje się, że Kruhlik posiada rzadką umiejętność reżyserowania zarówno tego, co dzieje się na planie, jak i uwagi widza.
Pierwsza scena, pierwszy plan - wyłania się krowa, a chwilę później gdzieś w oddali zaczyna się akcja. Stopniowo dochodzi do zamiany planów, aż w końcu bohaterka mija nas i zaczynamy śledzić ją zza pleców, jako bezpośredni uczestnicy wydarzeń. Długie, stabilne ujęcie, z którego aż kipi od emocji, a to dopiero początek. Najciekawiej Kruhlik dyryguje przy większej obsadzie - nie ucieka się do nagminnej praktyki zbliżeń na twarze rozemocjonowanych aktorów i aktorek, zamiast tego podkreśla wagę wydarzeń tym, co dzieje się w tle. W naturalny sposób uwaga widza skupia się na osobach nawiązujących dialog, ale jeżeli oderwiecie od nich wzrok, zauważycie, że każdy statysta ma tutaj jakąś rolę, każdy ma odrębną charakterystykę, każdy faktycznie czymś się zajmuje, a nie zaledwie stanowi element ożywionej scenografii.
Długo mógłbym jeszcze rozpływać się nad jakością pracy kamery i świetnym usytuowaniem obsady w niemalże cały czas ruchomym kadrze, ale żeby nie popaść w nadmierne egzaltowanie, poprzestanę na poleceniu waszej uwadze nie tylko śledzenia treści, ale także tego, jak zostaje podana, jak namnażają się wątki, przenikają, okresowo tracą i zyskują na ważności. To dzisiaj coraz rzadsze umiejętności, a właśnie one nadają dziesiątej muzie unikalny charakter.
Kruhlik nie tylko wie jak opowiadać, doskonale wie również co opowiedzieć. Na papierze może to wyglądać banalnie - ot kolejny konflikt wewnątrz podzielonej klasowo Polski z osobistą tragedią w tle. Nie ma tu jednak klasycznej walki dobra ze złem, reżyser nie ma swoich faworytów i nie próbuje realizować ukrytego programu, w ramach którego przeciągałby publiczność na swoją stronę. Pełni raczej funkcję osoby podsuwającej treści do samodzielnych refleksji, a wniosków potencjalnie może być tak wiele, jak wielu będzie odbiorców filmu.
Wrażenia są jeszcze bardziej intensywne dzięki temu, że wydarzenia trwają dokładnie tyle, ile trwa film. Nie ma przeskoków umożliwiających poznanie konsekwencji podejmowanych przez bohaterów czynów, nie ma też retrospekcji tłumaczących, jak znaleźli się w obecnej sytuacji. Krótko pisząc, nie ma niczego, co ułatwiłoby moralne osądy, a w dodatku niemal cała akcja rozgrywa się na kilku metrach wiejskiej ulicy, w miejscu oderwanym od cywilizacji. Kiedy więc pod koniec filmu ktoś przejeżdża obok, całe to zamieszanie wygląda jak eksplozja w dalekim miejscu w galaktyce, jak supernowa, która z bezpiecznej odległości nie jest wydarzeniem tragicznym, a raczej ciekawym spektaklem.
"Supernova" to wyjątkowo celny i wiarygodny komentarz społeczny, test na człowieczeństwo w obliczu tragedii, Polska w skali mikro, to także wyśmienite rzemiosło filmowe i potężna dawka emocji. Kruhlik zadebiutował w znakomitym stylu i udowodnił, że ani potężny budżet, ani popularne twarze w obsadzie nie mogą dorównać nietuzinkowej wizji.
Supernova
Polska, 2019
Studio Munka
Reżyseria: Bartosz Kruhlik
Obsada: Marek Braun, Marcin Hycnar, Marcin Zarzeczny