Ocena "The Fanatic" będzie się zmieniać z biegiem czasu. Dzisiaj trudno spojrzeć na ten film inaczej, jak tylko na artystyczne i finansowe fiasko, ale niewykluczone, że pokazy specjalne i festiwalowe z biegiem czasu będą cieszyć się tak dużym zainteresowaniem, jak pokazy "The Room" Tommy'ego Wiseau. Durst wspiął się na zbliżony poziom niemocy i desperackiej próby stworzenia znaczącego obrazu, ale akurat jemu pomógł aktor, który niegdyś był najgorętszym nazwiskiem w Hollywood.
Od momentu kiedy John Travolta wchodzi do sklepu dla nerdów i wyznaje zaprzyjaźnionemu sprzedawcy, że nie może zbyt długo rozmawiać, bo musi zrobić kupę, wiadomo, jaka będzie to rola. Nikogo nie powinno to zresztą dziwić - aktor niegdyś lśniący jako Tony Manero czy Vincent Vega przynajmniej od dekady desperacko próbuje odzyskać dawny blask. Trzeba mu oddać, że nie boi się zmian wizerunkowych, nie boi się ról w niskobudżetowych filmach, ale ostatecznie wychodzi mu to mniej więcej tak samo, jak zapowiedzenie Idiny Menzel podczas gali rozdania Oscarów - z wielką pewnością siebie rzuca: Adele Dazeem, a wszyscy drapią się w głowę i zastanawiają, o co temu człowiekowi chodzi?
Moose (postać Travolty) to wypadkowa głównych bohaterów "Rain Mana", "Fana", "Upadku" i "Taksówkarza", ale przerysowana w skrajnym stopniu. Jest maniakalnym fanem horrorów ze szczególną sympatią do Huntera Dunbara (Devon Sawa - dzisiaj już zapomniany, a niegdyś odtwórca głównej roli w pierwszym "Oszukać przeznaczenie") i powoli popada w obłęd. Okazjonalnie Durstowi udaje się podnieść napięcie, ale z utrzymaniem go ma takie same problemy, jak z odnalezieniem rymu do nookie. Nic tu do siebie nie pasuje - w jednym momencie oglądamy urywki z "Nocy żywych trupów" albo słuchamy fragmentów... oczywiście Limp Bizkit, a w innym na ekranie pojawia się rysunkowa plansza z przygrywającymi w tle smyczkami, jakby zapożyczone z "Mother!" Darrena Aronofsky'ego.
Chciałbym wierzyć, że Durst wzbił się na swoistą metanarrację i komentuje z jednej strony popularność arthouse'owych horrorów, które przyćmiły "tradycyjny" film grozy; z drugiej zjawisko stalkingu w Hollywood i dziwaczną więź, w której choć fan pozostaje anonimowy i nieraz nieznośny, jest jedynym wyznacznikiem popularność; a z jeszcze innej strony jako twórca wyklęty nieprzypadkowo sparował siebie z aktorem wyklętym i skonstruowali razem coś na wzór tej słynnej muszli klozetowej. Chciałbym w to wszystko wierzyć, bo namiastki tych pomysłów pojawiają się w "The Fanatic", ale ich realizacja przebiega tak nieporadnie, że trudno uwierzyć w istnienie jakiegokolwiek zamysłu towarzyszącego pisaniu i ekranizowaniu scenariusza.
Przeświadczenie Dursta o stworzeniu ważnego dzieła jest nieznośne. Już kiedy otwiera film cytatem z wymyślonej przez siebie postaci (która w tym właśnie filmie występuje), czuć megalomańskie zapędy, a krótki monolog w trakcie wspomnianego odsłuchiwania utworu Limp Bizkit o tym, jak wielcy kiedyś byli, natychmiast nastawia negatywnie do wszystkiego, co później się wydarzy. Dorzućmy do tego fatalny finał, a "The Fanatic" będzie wydawać się filmem, na który szkoda marnować czasu (tak zresztą zadecydowali widzowie - w premierowy weekend wpływy ze sprzedaży biletów wyniosły niewiele ponad trzy tysiące dolarów) i tutaj odzywają się ukryte skłonności masochistyczne - mimo wszystko da się odnaleźć satysfakcję w obserwowani, jak to wszystko obraca się w gruz. "The Fanatic" to film fatalny i wcale nie "tak zły, że aż dobry", a jednak doświadczanie tej klęski przynosi odrobinę prymitywnej radości.
The Fanatic
USA, 2019
New Line Cinema
Reżyseria: Fred Durst
Obsada: John Travolta, Devon Sawa, Ana Golja