Z perspektywy widza "Ślepa furia" to dość prosta, zabawna i przyjemna rozrywka, ale Hauer łatwo bynajmniej nie miał. Jego bohater - Nick Parker - to niewidomy weteran wojenny po mistrzowsku władający mieczem, a ukazanie kogoś takiego w wiarygodny sposób wymaga ćwiczeń. Dla Holendra oznaczało to siedem tygodni nauki wraz z Lynnem Manningiem - poetą, dramaturgiem i judoką, który stracił wzrok w wieku dwudziestu trzech lat po postrzale w twarz - i jeszcze jeden tydzień z Shô Kosugim, japońskim mistrzem ninjutsu znanym z "Prośby o śmierć" czy "Wejścia ninja". Na szczęście w 1989 roku tak gruntowne przeszkolenie obsady nadal miało kluczowe znaczenie, bo chociaż Nick Parker pokonuje odgrywanego przez Kosugiego zabójcę wyłącznie siłą woli scenarzystów, to przez cały film porusza się na tyle przekonująco, że trudno podważyć podstawowe założenia filmu.
Wysiłku Hauera nie sposób nie docenić, ale służy on jedynie zabawianiu widzów. Mimo że "Ślepa furia" to swoisty remake historii innego słynnego, niewidomego szermierza - Zatoichiego (a ściślej rzecz ujmując, jego siedemnastego filmu - "Zatoichi chikemuri kaido"), scenariusz został przepuszczony przez sito amerykańskiej popkultury z końca lat 80., a w rezultacie proporcje zostały zmienione - jest zdecydowanie mniej dramatu, znacznie więcej akcji. Hauer - odziany w wędkarską kamizelkę niczym rasowy polski taksówkarz - wdaje się w obowiązkową bójkę w barze, rzuca czerstwymi żartami, bierze udział w pościgu, a od czasu do czasu za tło służą mu gitarowe solówki w pudel metalowym stylu. To mniej więcej identyczny poziom wtedy całkiem poważnego kina akcji, a po trzech dekadach trącącego kiczem, co goszczące w tym samym roku na ekranach "Najlepsi z najlepszych" czy "Cyborg". Co - rzecz jasna - jest zaletą, a nie wadą.
Zupełnie na poważnie docenić należy natomiast choreografię scen walk. Nie wybitną, bo czterdziestopięcioletni wówczas Rutger Hauer nie miał za sobą lat treningu na wzór chociażby dzisiaj o dziesięć lat starszego Keanu Reevesa, ale dostosowaną do możliwości aktora tak, żeby chaotyczny montaż i ekstremalne zbliżenia nie musiały służyć za kamuflaż. Więcej o tym, dlaczego jest to aż tak istotne możecie przeczytać w felietonie dotyczących choreografii ekranowy pojedynków TUTAJ. "Ślepa furia" wypada pod tym względem lepiej nie tylko od wielu współczesnych produkcji hollywoodzkich, ale śmiem twierdzić, że nawet lepiej od pierwowzoru, bo o ile Zatoichi został wykreowany na półboga, któremu zmysł wzroku wręcz przeszkadzałby, o tyle Nick Parker ma słabości i nie w każdej sytuacji radzi sobie bez trudu (przykład to chociażby słynna scena pościgu, w której rozwścieczony kierowca pyta go gniewnie, czy jest ślepy, na co ten z uśmiechem odpowiada: Tak, a jaka jest twoja wymówka?). Twórcy zadbali również o to, by Parker nie wyczuwał wrogów jedynie poprzez ruch powietrza czy oddech (czy inne standardowe dla tego rodzaju postaci umiejętności), często najpierw zbliża się do przeciwnika, sprawdza jedną dłonią, w jakiej pozycji znajduje się jego ciało i dopiero wówczas atakuje drugą. Niby drobiazgi, ale to właśnie te elementy decydują o tym, że "Ślepa furia" nie może zostać uznana za po prostu kolejny amerykański film akcji w niczym nieróżniący się od poprzedników.
"Ślepa furia" to jeden z najbardziej pamiętnych filmów Rutgera Hauera w dużym stopniu właśnie dzięki jego charyzmie. Historia jest do bólu przewidywalna i nawet solidnie przygotowane sceny walk nie uratowałyby jej, gdyby nie świetna rola główna. Jedyne, czego można żałować, to niezrealizowanie planowanego tuż po zakończeniu zdjęć sequela.
Ślepa furia
Tytuł oryginalny: Scary Stories to Tell in the Dark
USA, 1989
TriStar Pictures
Reżyseria: Phillip Noyce
Obsada: Rutger Hauer, Nick Cassavetes, Meg Foster