Zaskakująca przemiana to kluczowy moment "Łowcy głów". Zespaja niejako dwa odrębne filmy, które same w sobie nie byłyby szczególnie oryginalne, ale po zderzeniu przybierają formę dziwacznej hybrydy. Pierwsza połowa przypomina "Krew Boga" Bartosza Konopki - kameralny, osadzony w średniowieczu film, w którym miecz częściej jest symbolem trudów życia codziennego niż narzędziem mordu. To także film, na który chce się patrzeć - świetnie skadrowany, ubrany w stonowaną kolorystykę, niebojący się długich ujęć. "Łowca głów" uderza w podobny ton, ale nazwiska jego twórców zdradzają, że musi za tym stać coś więcej.
Jordan Downey (reżyser, scenarzysta) i Kevin Stewart (operator i również scenarzysta) mają na kontach dwie części indie komedio-horroru "ThanksKilling" (pierwszą i trzecią, druga nie istnieje) - historii o zbuntowanym indyku, który w Święto Dziękczynienia postanawia dokonać zemsty za pomocą siekiery. Słabość do kiczu wreszcie bierze nad nimi górę również w "Łowcy głów", który z czasem zaczyna przypominać fanowski prequel "Martwego zła", a jeżeli widzieliście wcześniejsze produkcje duetu, to już wiecie, że tanie i łatwe w użyciu efekty cyfrowe nie są ich domeną. Praktyczne efekty specjalne choć tutaj bez porównania skromniejsze niż w "ThanksKilling", zachwycą każdego, kto ceni sobie obecność kukieł, gumy i płynów nieznanego pochodzenia (zazwyczaj zbiorczo nazywanych szlamem) na planie, a skromny budżet przeznaczony na ich stworzenie skutecznie ukrywają osadzenie akcji w nocy i granie cieniem.
Można by się zastanawiać, do kogo właściwie skierowany jest film stojący w rozkroku pomiędzy dwoma tak bardzo odmiennymi, jeszcze do niedawna uznawanymi wręcz za przeciwstawne, stylistykami, ale film grozy od kilku lat udowadnia, że potrafi przeobrażać się na niezliczone sposoby, łącząc się z właściwie każdym innym gatunkiem. Przypomina pod tym względem black metal, pierwotnie wykpiwany jako niegodny miana muzyki albo demonizowany, a z czasem odkryty jako surowy i zarazem wyjątkowo plastyczny środek do bezkompromisowej ekspresji artystycznych wizji. Porównanie można zresztą rozciągnąć z opisu zjawiska na opis samego "Łowcy głów", którego akcja rozgrywa się wprawdzie w świecie fantastycznym, ale trudno Christophera Rygha (we właściwie jedynej roli w tym filmie) nie skojarzyć ze skandynawskim wojownikiem, o których napisano dziesiątki black metalowych pieśni. Jego historia jest skromna, uwieczniona dzięki ogromnej determinacji i wbrew niewielkim środkom finansowym, a przy całej swojej bezpardonowości ma również intymną aurę.
Jak przystało na produkcję, która musiała mierzyć się z licznymi ograniczeniami, łatwo wytknąć "Łowcy głów", co dałoby się zrobić lepiej, ale szczera pasja twórców jest do tego stopnia zaraźliwa, że zawieszenie niewiary przychodzi bez trudu, a drobne niedociągnięcia ostatecznie działają na korzyść, uwiarygodniając nie tylko fikcyjny świat głównego bohatera, ale również pracę, jaką wykonali Downey, Stewart i Rygha.
Łowca głów
Tytuł oryginalny: The Head Hunter
USA/Portugalia, 2018
Brayne Studios
Reżyseria: Jordan Downey
Obsada: Christopher Rygh, Cora Kaufman