W 1989 roku "Osadzony" nie trafił w gusta ani krytyków (przytłaczająca większość recenzji była negatywna), ani widzów (mimo że Stallone był w formie, pomiędzy trzecim "Rambo" a piątym "Rockym", nie udało się odpracować budżetu), po latach otoczony jest jednak aurą filmu kultowego dokładnie z tych samych powodów, które wytykane były jako wady, czyli przede wszystkim przez próbę stworzenia dramatu i wpadnięcie w pułapkę kiczu. Czuć to już od pierwszych minut, kiedy Stallone pokazany jest jako czuły kochanek i człowiek o złotym sercu dla przypadkowych dzieci na tle łzawej kompozycji na fortepian solo. Coś tu już na starcie nie gra, trąci telenowelą i emocjonalną płycizną, a to dopiero przedsmak nadchodzących wydarzeń.
Więzienny mecz futbolu amerykańskiego w błocie to już klasyka - zdrada i przyjaźń, patos podsycany przez orkiestralną muzykę i jednocześnie zaniżany przez dialogi złożone niemal wyłącznie z przechwałek i wulgaryzmów. To jeden z najbardziej pamiętnych momentów "Osadzonego", a także najbardziej reprezentatywny, bo doskonale pokazuje, jak bardzo zależało twórcom na stworzeniu poważnego kina i jak wielką pod tym względem odnieśli porażkę. Ledwie kilka minut później dostajemy kolejny klasyczny moment - grupa najsympatyczniejszych więźniów na świecie naprawia samochód w rytm "Vehicle" The Ides of March. Szybki montaż i pojazd lśni jak nowy, później jeszcze trunki i gadanie o kobietach - sielanka, jaką tylko Amerykanie potrafią przywołać w tak nieprzyjaznych okolicznościach (chociażby w co drugim filmie o wojnie w Wietnamie). Nieśmiertelnych scen jest w "Osadzonym" jeszcze mnóstwo, dorzućmy do tego schematy charakterystyczne dla więziennych filmów (zły do szpiku kości naczelnik, homoerotyczne pyskówki, plan ucieczki) i siarczyste odzywki typu: Wypierdolę ci dziurę w sercu czy jesteś zwariowanym skurwysynem, wiesz o tym? albo nie masz w sobie jąder, żeby coś takiego zrobić [sic!], a dostaniemy fascynujący obraz epoki, podkręcony do maksimum, ocierający się o przerysowanie.
Po latach Stallone wspominał, że "Osadzonemu" zabrakło dojrzałości, która mogłaby wywrzeć większe wrażenie na publiczności, a reżyser John Flynn przybliżył kulisy powstania swojej i tak najpopularniejszej produkcji. Sly miał akurat okienko, na biurko trafił kiepski scenariusz z klasyczną więzienną historią i koniecznie coś trzeba było z tego sklecić. Ostatecznie fabuła filmu powstawała w tym samym czasie, co zdjęcia, a to nigdy nie wróży dobrze, a przynajmniej nie w chwili premiery. Trzy dekady później wielu widzów poszukuje jednak właśnie tego w filmach z lat 80. - specyficznej nieporadności, którą dzisiaj wielu próbuje odtworzyć z premedytacją (wystarczy wspomnieć "Kung Fury" czy "Włóczęgę ze strzelbą") i choć często udaje im się nakręcić świetne hołdy dla dawnych czasów, nie mogą się równać z tymi, którzy mieli w głowach poważne dramaty, kino akcji czy filmy grozy. "Osadzony" to przykład takiego filmu - nakręcony bez przymrużenia oka, skarcony za tę próbę, a po trafieniu na kasety VHS i po dziś dzień wychwalany za fatalne dialogi, mądrości na miarę Paulo Coelho, powierzchowne wątki romantyczne i nadmiar niczym nie uzasadnionej przemocy.
"Osadzony" jeszcze po premierze największym powodzeniem cieszył się w środkowej Europie, w czym po latach zachodni filmoznawcy upatrywali związków z kresem komunizmu i powrotem na wolność więźniów politycznych. Trudno powiedzieć, ile jest w tym prawdy, ale kiedy sięgam do własnych wspomnień, widzę raczej piwnice, garaże i siłownie obwieszone plakatami Stallone'a, Schwarzeneggera czy Van Damme'a, bezgraniczne uwielbienie do amerykańskiego kina akcji i właściwie nie ma filmu w dorobku tych trzech aktorów, który w tamtym okresie nie byłby uznawany za pozycję obowiązkową. Jeżeli czujecie sentyment do tamtych czasów, po trzydziestu latach "Osadzony" może do was trafić ze zdwojoną siłę, a jego okrągła rocznica to idealny moment na powtórzenie seansu.
Osadzony
Tytuł oryginalny: Lock Up
USA, 1989
Carolco Pictures
Reżyseria: John Flynn
Obsada: Sylvester Stallone, Donald Sutherland, John Amos