Premiera "Ziemi kiedyś nam obiecanej", pełnometrażowego debiutu reżysera, powinien być tym momentem, kiedy media zwróciły na niego uwagę, a jednak osiągnął to dwa lata wcześniej, za sprawą niespełna półgodzinnych "Głosów z odległej gwiazdy", które być może przemknęłyby niezauważone przez zachodnich widzów, gdyby nie informacja o stworzeniu niemalże całości przez zaledwie jedną osobę na maszynie Power Mac G4. Shinkai podłożył nawet głos pod głównego bohatera, a jedynie pozostałe pozostałe postacie oraz ścieżka dźwiękowa nie zostały wygenerowane przez niego we własnej osobie. Realizacja tego ambitnego przedsięwzięcia zajęła siedem miesięcy, ale skłamałbym, pisząc, że jest to animacja dorównująca ówczesnym standardom (w 2002 na ekranach debiutowali chociażby "Naruto" czy "Ghost in the Shell: Stand Alone Complex"). Jej siłą była nie oprawa wizualna, lecz historia z pogranicza science-fiction i romansu, co na papierze, w rysunkach Mizu Sahary, prezentuje się znacznie lepiej.
Oryginalne projekty postaci głównych bohaterów - Noboru Terao i Mikako Nagamine - są... paskudne. To niezaprzeczalnie wielki sukces, kiedy tworzy się nawet tak krótką animację w pojedynkę, ale zaburzone proporcje i kanciaste sylwetki, a w dodatku bardzo już archaiczna animacja 3D, sprawiają, że "Głosy z odległej gwiazdy" mogą zachwycać tylko jako anime dobre JAK NA stworzone przez jednego człowieka. Taryfy ulgowej nie trzeba natomiast stosować w przypadku adaptacji komiksowej - to pod każdym względem bardziej kompletne dzieło, pięknie narysowane i obdarzone tempem wyciskającym ze scenariusza jeszcze więcej emocji. To przy okazji także jeden z nielicznych przykładów, kiedy jednotomówka nie pozostawia niedosytu po dotarciu do ostatniej strony.
Pomysł wyjściowy jest bardzo prosty, to wręcz standard dla historii z mechami rodem z lat 90. - przypomina "Kombinezon bojowy Gundam Wing" czy pierwsze odcinki "Neon Genesis Evangelion". Z jednej strony mamy zagrożenie na skalę globalną, nad którą "wielkie roboty" mają zapanować, z drugiej równie ważny jest wątek uczuciowy. Nie jest to może klasyczne sekaikei, bo misja poza Układ Słoneczny więcej ma wspólnego ze śmiało dążyć tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek - mottem odkrywców kosmosu ze "Star Trek" - niż z obroną Ziemi (na niej życie toczy się po staremu), ale jeszcze mniej oczywiste są proporcje, bo kosmos, kosmici i futurystyczne pancerze mają za zadanie symbolizować odległość i rozłąkę, a głównym wątkiem jest komunikacja pomiędzy bliskimi osobami, które nie zdążyły nawet po raz pierwszy wyznać sobie miłości, a już los je rozdzielił.
Dla współczesnego człowieka komunikacja w dowolnym momencie, z niemalże każdego miejsca na planecie stała się standardem, ale przewrotnie rozwój technologii umożliwiającej podróże międzyplanetarne może przenieść nas na powrót w zamierzchłe czasy, kiedy na odpowiedź trzeba było czekać godzinami czy nawet tygodniami. Odległość i czas dzielą Nagamine i Terao, stopniowo wzrastają, a wymiana wiadomości wydłuża się od dwunastu godzin do kilku lat, ale romantyczna, pierwotna i nigdy nie rozwinięta miłość wiąże ich, pomimo przeciwności losu i chociaż koniec tomu nie przynosi zakończenia historii, pozostawia czytelników w idealnym momencie - kiedy emocje sięgają szczytu i nie mają okazji, by opaść. Dokładnie tak, jak czują się nasi bohaterowie.
Pogranicze gatunków to miejsce, gdzie dzieją się rzeczy magiczne. Shinkai dobitnie to udowadnia, łącząc historię o mechach z romansem, dzięki temu to, co proste i już wielokrotnie powielane staje się czymś nowym i świeżym. "Głosy z odległej gwiazdy" to poruszająca manga i jeden z najlepszych przykładów przeniesienia anime na papier. Jeżeli szukacie czegoś, co nie zobowiąże was do kupowania do kupowania kolejnych tomów przez rok albo jeszcze dłużej, lepiej trafić nie mogliście.
Głosy z odległej gwiazdy
Tytuł oryginalny: Hoshi no koe
Polska, 2019
Waneko
Scenariusz: Makoto Shinkai
Rysunki: Mizu Sahara