Zanim wasze nostalgiczne serduszka zabiją szybciej, od razu dodam, że obydwa przedsięwzięcia zakończyły się marnie. Mimo że poza oryginałem wyreżyserowanym przez Stephena Herka (to on dał światu także "Wspaniałą przygodę Billa i Teda") Crittersy nigdy nie wspięły się na poziom chociażby sequeli "Piątku trzynastego" czy "Koszmaru z ulicy Wiązów", to nawet z tak tandetnych odsłon, jak część trzecia (gdzie na dużym ekranie debiutował Leonardo DiCaprio) można było czerpać czysto rozrywkową przyjemność. Tegoroczne powroty nie daje takich możliwości, a przynajmniej nie tym, którzy są "zwykłymi" widzami, a nie fanatykami.
Serial "Critters: A New Binge" to zaledwie osiem odcinków po dziesięć minut każdy, więc gdyby zlepić je w całość, otrzymalibyśmy kolejną pełnometrażową część. Ale zamiast tego, lepiej wyrzucić je do kosza i zapomnieć o ich istnieniu. Dystrybucją zajęła się platforma Shudder (w Polsce wciąż niedostępna), która specjalizuje się w prezentowaniu horrorów i filmów science-fiction, najlepiej hołdującym klasykom kina klasy B, ale w tym przypadku ewidentnie skusili się na popularny tytuł, nie bacząc na wykonanie. To popis najfatalniejszych cyfrowych efektów specjalnych, jakie jesteście sobie w stanie wyobrazić, a w dodatku więcej tutaj nudnych ludzi i ich codziennych przywar niż starć pomiędzy Kritami a kosmicznymi łowcami. Różnica w stosunku do "piątki" jest z kolei taka, że tym razem pokuszono się o nieco więcej praktycznych efektów specjalnych i... to tyle.
Twórcą scenariusza jest Scott Lobdell, autor pierwszej części "Śmierć nadejdzie dziś" i wielu komiksów Marvela (między innymi "Daredevil", "Uncanny X-Men" czy "Iron Man"), a jednocześnie człowiek kilkukrotnie oskarżany o niewłaściwe zachowania w stosunku do przedstawicielek płci przeciwnej. Za reżyserię odpowiada z kolei Bobby Miller, niedoświadczony twórca z niezłym, ale nieumiejętnie poprowadzonym "The Master Cleanse" na koncie. Nic dobrego ze współpracy tego duety wyniknąć nie mogło, a jednak trudno pojąć, dlaczego producenci wciąż dają zielono światło komedio-horrorom, w których nie ma ani krzty horroru czy nawet komedii. Jestem pewien, że każdy z nas w poszukiwaniu serialu o nastoletnich rozterkach sięgnąłbym raczej po bogatą ofertę Netflixa, a nie po film zatytułowany "Critters"...
"Critters Attack!" ma potencjał rozrywkowy zbliżony do "Critters 4" - to niezbyt wyszukany film, który prezentuje się zjadliwie, ma przyzwoitą ilość scen gore i niedorzeczną, ale oryginalną fabułę, dzięki której po raz pierwszy poznajemy samiczkę Kritów. O ile więc "A New Binge" to kompletna strata czasu, o tyle "Attack!" dla zagorzałych fanów serii może okazać się przyjemnym powrotem do przeszłości, tym bardziej, że w obsadzie ponownie znalazła się Dee Wallace (czyli matka rodzinki Brown z pierwszej części). Gdyby tak jeszcze docisnąć gaz do dechy i zastąpić nudnawe dialogi akcją, może nawet przypadkowi widzowie wytrzymaliby więcej niż kwadrans...
Piąta część "Crittersów" to pozycja skierowana wyłącznie do najbardziej zagorzałych miłośników kosmicznych drapieżców. Nikt inny nie będzie w stanie obniżyć oczekiwań tak nisko, a zaraz wytrwać półtorej godziny i jeszcze na koniec mruknąć pod nosem: Nie było tak źle... Jeżeli czujecie, że ten opis was nie dotyczy, bez żalu możecie odpuścić sobie seans.
Critters Attack!
USA, 2019
Blue Ribbon Content
Reżyseria: Bobby Miller
Obsada: Tashiana Washington, Dee Wallace, Jaeden Noel