Świat stworzony wokół filmu Jamesa Wana to z jednej strony jedyny przypadek udanego horrorowego uniwersum (wszyscy pamiętamy dotkliwy upadek Dark Universe jeszcze zanim na dobre się rozkręciło), z drugiej poziom waha się od bardzo udanej serii macierzystej przez niezłą "Zakonnicę" po fatalne i sztampowe "Topielisko. Klątwa La Llorony". Sama Annabelle również jest trylogią bardzo nierówną. Zaczęła niziutko, od kiepskiego filmu Johna R. Leonettiego - istnego kolekcjonera potężnych rozczarowań z takimi "perełkami" na koncie, jak "Mortal Kombat 2: Unicestwienie", "Efekt motyla 2" czy ostatnio netflixowa "Cisza". Później David F. Sandberg (reżyser "Shazam!") niespodziewanie wyciągnął historię lalki na znacznie wyższy poziom, a teraz dostaliśmy coś pomiędzy. Średnią wyciągniętą i z trylogii "Annabelle", i z całego uniwersum.
Na stołek reżyserski dopchał się w końcu Gary Dauberman - dotąd scenarzysta wszystkich trzech wcieleń Annabelle, "Zakonnicy", a także obydwu części "Tego" Andresa Muschiettiego. O ile talentu do stukania w klawiaturę nie sposób mu odmówić, o tyle urzeczywistnianie tekstu przyszło ze znacznie większym trudem. Nawet przy ogromnej determinacji do zawieszenia niewiary, trudno nie stać się jednym z tych nieznośnych widzów, którzy w trakcie seansu rzucają uwagi dotyczące braku realizmu albo wkurzają się na bohaterów na zachowania stawiające ich w niebezpieczeństwie wbrew temu, czego można by oczekiwać po prawdziwej istocie ludzkiej (czyli popularny zarzut o brak logiki). Zazwyczaj nie mam problemu z przyzwoleniem na oszukiwanie mnie przez twórców filmu i potrafię czerpać z tego rozrywkę, ale "Annabelle wraca do domu" potrafi doprowadzić do szału!
Fabuła jest w stu procentach pretekstowa - Annabelle wraca do domu tylko po to, żeby obudzić wszystkie drzemiące w nim zjawy i duchy. Kiedy tylko małżeństwo Warren wyjeżdża, przemienia się w demoniczną wersję Kevina McCallistera, ale tym razem "mokrymi bandytami", którzy wtargnęli na cudzy teren są wyjątkowo irytujące dzieciaki. Mckenna Grace - najmłodsza członkini obsady - ma zadatki na świetną aktorkę, co pokazała chociażby jako młodsze wcielenie Kapitan Marvel, ale towarzyszące jej trio (opiekunka, koleżanka opiekunki i chłopak opiekunki, który bez wysiłku zgarnia główną nagrodę za jedną z najbardziej bezużytecznych postaci w historii horroru) sprawia, że to antagonista może liczyć na doping widzów. W rezultacie absurdalny happy end wygląda jak okrutna drwina i pozostawia niesmak.
Na duży plus można odnotować natomiast atmosferę i umiejętne budowanie napięcia. Ilość niepotrzebnych jump scare'ów została mocno ograniczona (aczkolwiek jednym z "najstraszniejszych" momentów filmu jest przeraźliwie głośne zamknięcie szkatułki), a różnorodność nawiedzonego inwentarza podtrzymuje uwagę. Na chwilę pojawia się nawet ta prawdziwa Annabelle (w scenie z telewizyjnym turniejem), która bynajmniej nie ma wyglądu typowo hollywoodzkiego straszydła, a raczej wzbudza zaufanie, przez co jest jeszcze bardziej przerażająca. Sprawne posługiwanie się narzędziami służącymi do budowania grozy pozwala dotrwać do finału bez poczucia marnowania czasu i to właściwie wszystko, co najsłynniejsza laleczka po Chuckym ma do zaoferowania w swoim (chyba) ostatecznym starciu.
"Annabelle wraca do domu" to dosłownie odrobina ponad hollywoodzką przeciętność, ale tyle wystarcza, żeby wielbiciel horroru wyszedł z kina w miarę zadowolony. Zwłaszcza jeśli uważnie śledził losy tego uniwersum, bo w pewnym sensie dostaliśmy mroczną wersję "Avengers: Końca gry", które podsumowuje dotychczasowe wydarzenia.
Annabelle wraca do domu
Tytuł oryginalny: Annabelle Comes Home
USA, 2019
New Line Cinema
Reżyseria: Gary Dauberman
Obsada: Vera Farmiga, Patrick Wilson, Mckenna Grace