Wspólne przedsięwzięcie tego duetu będzie odtąd jednym z moich ulubionych argumentów przeciwko sprowadzaniu "szlamowej kultury" do sentymentu trzydziestolatków, którzy nie chcą dorosnąć. Mamy tu wprawdzie motocyklowy gang rodem z "Satan's Sadists" albo "Aniołów piekła" w roli głównej (choć akurat bikesploitation to zjawisko charakterystyczne dla lat 60.), mamy reptilian, złowrogie karły i obowiązkową walkę na arenie, kiedy główni bohaterowie wpadają w niewolę, ale żadne z nich nie zostało zobrazowane w charakterystycznym stylu znanym chociażby z twórczości Roba Liefelda (czyli alternatywna rzeczywistość, w której każdy ma do oporu napompowane mięśnie), ani nawet w stylu Łukasza Kowalczuka, którym tym razem jest scenarzystą, a nie rysownikiem. Prace Henryka całkowicie zmieniają perspektywę, wyłamują się ze stereotypu dotyczącego przedstawiania tego rodzaju historii i udowadniają tym samym, że kicz nie musi być przeciwieństwem "sztuki wysokiej".
"The UnderHogs" nie przedstawiono w rażących kolorach, jakimi Kowalczuk często posługuje się we własnych rysunkach, nie ma szlamowej zieleni, nie ma suspiriowego połączenia barw czerwonej i niebieskiej, nie ma żadnych zabiegów pozwalających na skojarzenia z inną dekadą, a jedynie czerń i biel. Żaden z kadrów nie jest w dodatku "oczyszczony", pozostawiono na nich smugi i przyprószenia drobinkami grafitu, co czasami wywołuje odruch przecierania strony jakby faktycznie została ubrudzona i z jednej strony jest to nawiązaniem do twórczości zinowej, z drugiej mogłoby uchodzić za wstępne szkice pracy malarskiej.
Przed Henrykiem stało jeszcze inne istotne wyzwanie - uchwycenie relacji pomiędzy bohaterami bez użycia słów. Nie ma w tym komiksie dialogów, co z jednej strony automatycznie zwiększa jego potencjalny zasięg o odbiorców z zagranicy, z drugiej zmusza do precyzyjnego rysowania każdej linii, które choć dość oszczędnie wykorzystywane, to jednak muszą tworzyć klarowny komunikat. Układ ust czy oczu, dosłownie jedna zmarszczka na czole mogą zmienić bardzo wiele i Henryk potrafi tym operować po mistrzowsku, a tam, gdzie potrzeba nieco więcej konkretu, rysuje dymki z na przykład wystawionym środkowym palcem, co jest uniwersalnym symbolem jasnym dla każdego człowieka na świecie.
Kiedy Kevin Eastman i Simon Bisley tworzyli "Bodycount" (komiks z uniwersum Wojowniczych Żółwi Ninja), przyświecającym im celem było stworzenie niemalże wydruku filmu akcji, w którym tempo nie zwalnia ani na moment. "The UnderHogs" jest pod tym względem bardzo podobne, a brak obowiązkowych przystanków na odczytanie informacji tekstowych dodatkowo potęguje wrażenie. Łatwo się z tego powodu zagalopować i wchłonąć całość w kwadrans, ale warto później wrócić do komiksu raz jeszcze i przyjrzeć się detalom. To niezwykłe połączenie dwóch światów, które dowodzi, że nie trzeba odwoływać się do sentymentu i nie trzeba nawiązywać do ikon popkultury, żeby sprawnie posługiwać się kiczem. Tym w pełni ujarzmionym i stanowiącym atut kiczem, ale tego chyba nie trzeba wyjaśniać.
The UnderHogs
Polska, 2019
Łukasz Kowalczuk Przedstawia
Scenariusz: Łukasz Kowalczuk
Rysunki: Henryk