Obraz artykułu X-Men: Mroczna Feniks. Nijaki finał serii

X-Men: Mroczna Feniks. Nijaki finał serii

42%

"X-Men: Mroczna Feniks" to ostateczny cios dla tej niegdyś całkiem przyjemnej filmowej franczyzy. Dowód na to, że brak pomysłów i powtarzalność są w stanie wyprać z emocji każdą historię, nieważne jak ciekawy byłby materiał źródłowy.

Prawie każda wieloodcinkowa filmowa seria dochodzi do momentu, w którym trudno już wymyślić coś nowego i nie popadać w schemat, stworzony przez własnych przodków. Seria "X-Men" jest na to idealnym przykładem. W końcu, licząc też "starą" linię czasową oraz filmy o Wolverinie, jest to już dziesiąta część sagi odpowiadającej o losach najbardziej znanych mutantów świata. Zmęczenie materiału czuć było już w "X-Men: Apokalipsa", ale tym razem twórcy poszli o krok dalej. Bo jak inaczej traktować decyzję, aby ponownie (wcześniej był to "Ostatni bastion") wykorzystać tę samą bazę fabularną w postaci historii o Jean Grey przejmującej niewyobrażalną moc od kosmicznego bytu, który zamieszkał w jej ciele? Zwłaszcza, że i tym razem scenariusz nawet nie zbliża się w kwestii emocjonalnego zaangażowania do komiksowego oryginału napisanego przez Chrisa Claremonta.

Kadr z filmu "X-Men: Mroczna Feniks." Scena pogrzebu.

Fabuła filmu rozpoczyna się od ukazania wielkiego sukcesu Charlesa Xaviera. W 1992 roku jego mutanci uważani są za bohaterów, a sam prezydent Stanów Zjednoczonych dzwoni do nich z prośbami o pomoc. Nawet Magneto zaszył się gdzieś daleko i pragnie tylko spokoju. Wszystko się jednak zmienia w czasie akcji ratunkowej załogi wahadłowca, podczas której Jean Grey spotyka wcześniej wspomnianą istotę - Feniksa. To sprawia, że wszystko zaczyna się psuć, a głównie bohaterowie zaczynają snuć te same kłótnie i argumenty. Xavier nie może przyznać się do błędu, Mystique zarzuca mu egocentryzm i okrucieństwo, a Magnetego uważa, że brak mu odwagi, aby podjąć ciężkie decyzje. Czyli dostajemy dokładnie to samo, co napędza te postaci od trzech filmów. Nie mówią nam nic nowego, tylko maglują te same problemy, co zawsze.

Kadr z filmu "X-Men: Mroczna Feniks."

Nowością mogłyby być problemy tytułowej bohaterki, ale tu z kolei pojawia się inna przeszkoda - zbyt mało znamy filmową Jean Grey, abyśmy mogli się z nią identyfikować. W efekcie dostajemy produkcję wypełniona dramatami, które nikogo tak naprawdę nie obchodzą. Sam wewnętrzny pojedynek pomiędzy głównymi bohaterami to oczywiście za mało, więc w scenariuszu musiał się znaleźć jakiś zewnętrzny wróg, stanowiący zagrożenie dla całego świata. Wiadomo przecież, że herosi muszą ostatecznie zagrzebać niesnaski w celu walki z prawdziwym przeciwnikiem. Tym razem padło na kosmiczną rasę zmiennokształtnych, która chce przejąć moc Feniks, aby odbudować swoją rodzinną planetę. I w sumie to wszystko, co można o tym wątku napisać.

Kadr z filmu "X-Men: Mroczna Feniks." Ujęcie bohaterów ekranizacji.

Blockbusterowe kino ma tę przewagę, że słabą fabułę można mu wybaczyć, jeśli audiowizualna otoczka nadrobi braki. "Mroczna Feniks" zawodzi jednak także w tej warstwie, nie oferując widzowi nic, czego nie widziałby wcześniej. Nie ma co marzyć o takich zaskoczeniach, jak sekwencja z Quicksilverem w "Przeszłości, która nadejdzie". Brakuje tutaj pomysłu na efektowne pokazanie mocy, choreografie walk czy po prostu interesujące kadrowanie. Kameralny nastrój fabuły zupełnie nie służy rozrywkowej części, a finałowa akcja w pociągu to jedna z najnudniejszych superbohaterskich konfrontacji tej dekady. Mdła całość dodatkowo podkreślana jest przez zupełnie bezbarwną muzykę Hansa Zimmera, który ponownie dostarczył soundtrack wyróżniający się jedynie jego nazwiskiem.

 

Wyśmienita ekipa aktorska jest wyraźnie zmęczona odgrywaniem swoich postaci, prawie wszyscy wydają się grać na jedno kopyto. Jest to o tyle przykre, bo wciąż pamiętamy, jak iskrzący duet stworzyli James McAvoy i Michael Fassbender w "Pierwszej klasie". Ich ekranowa chemia to już tylko pieśń odległej przeszłości. Wydaje się, że jedyną aktorką, która wykrzesała z siebie odczuwalny entuzjazm jest Sophie Turner wcielająca się w Jean Grey. Dużym zawodem okazuje się natomiast występ Jessiki Chastain.

Kadr z filmu "X-Men: Mroczna Feniks." Ujęcie bohaterów ekranizacji.

"X-Men: Mroczna Feniks" to przykład filmu zupełnie niepotrzebnego, który musiał powstać tylko dlatego, że wytwórnia chciała wycisnąć jeszcze trochę pieniędzy za sprawą popularnej marki. Oglądając ostatnią produkcję z przygodami marvelowskich mutantów, trudno oprzeć się wrażeniu, że przy jej tworzeniu nikomu się już nawet nie chciało starać zrobić czegoś więcej niż odbębnienia swojej pracy. Nijakość wylewa się z ekranu, a marazm ekipy udziela się widzowi. Poprzednia część, czyli "Apokalipsa". także nie była udanym filmem, ale można było przynajmniej pośmiać się z Magneto-Henryka i milicjantów polujących na niego z łukami. W tej części nie ma nawet z czego się nabijać, bo nic się tam nie wyróżnia. To zmielona już kilkukrotnie papka, która ostatecznie została pozbawiona jakiegokolwiek smaku.


X-Men: Mroczna Feniks

Tytuł oryginalny: Dark Phoenix

USA, 2019

Twentieth Century Fox

Reżyseria: Simon Kinberg

Obsada: James McAvoy, Michael Fassbender, Jennifer Lawrence



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce