Prekursorką była oczywiście Valak, znana z "Obecności 2" i "Zakonnicy", i akurat jej jedynej udało się wzbudzić emocje. Nie było to może mistrzostwo horrorowego rzemiosła, ale na pewno przyzwoita rozrywka, której nie można nazwać stratą czasu. "Herezję" dla odmiany można, a nawet trzeba tak nazywać i aż trudno uwierzyć, że zaledwie jeden niezły film zapoczątkował dziwną modę na tandetną grozę rozgrywającą się w kościelnych klasztorach gdzieś na europejskim odludziu. Trudno uwierzyć także w to, że Paul Hyett - autor może nie wybitnego, ale na pewno oryginalnego "Howl" z 2015 roku - zwrócił się ku naśladownictwu najniższych lotów. Być może to najzwyklej w świecie kwestia finansów, bo chociaż "Herezja" w epoce kaset VHS okupowałaby najniższą półkę regału z filmami grozy, a osoba za ladą podejrzanie krzywiłaby się, gdybyśmy postanowili zabrać tę taśmę do domu, jakimś cudem producenci zyskali możliwość dystrybuowania tego gniotu w kinach.
Prawdopodobnie w ogóle nie marnowałbym czasu na film, którego nie dało się zachęcająco przedstawić w kilkuminutowym zwiastunie, ale z premedytacją dałem się złapać na pułapkę zastawioną dla wielbicieli kina z lat 80. i 90. w postaci obsadzenia w jednej z ról znakomitego Michaela Ironside'a (możecie go znać ze "Skanerów" Cronenberga, "Top Gun", "Pamięci absolutnej" albo jako generała Katanę z drugiej części "Nieśmiertelnego"). Jego epizod umieszczono na samym początku, wypowiada zaledwie kilka słów zza biurka i tyle... A jednak to najlepszy moment "Herezji", bo przynajmniej mamy przed oczami aktora z krwi i kości. Cała reszta obsady nie wznosi się ponad poziom drugoplanowych ról w "Trudnych sprawach", a z drugiej strony nie dorównuje "kunsztowi" Tommy'ego Wiseau. Nie jest więc ani poważnie, ani wesoło, jest żenująco.
Fabuły nie ma. Ot nawiedzony klasztor, wredna siostra przełożona, trochę krwi i krzyków, tu i ówdzie jakiś jump scare, a całość doprawiona paskudnymi efektami specjalnymi. Na pełen metraż to za mało, więc dwukrotnie przenosimy się w przeszłość - najpierw do tragicznych (a jakże!) wydarzeń z życia głównej bohaterki, później, poznając historię naszej zmory z narracją, która być może brzmiałaby wiarygodnie w którejś z gier RPG z początku XXI wieku. Im bliżej finału, tym trudniej znaleźć motywację do skupienia wzroku na ekranie, nawet czubki własnych butów wydają się ciekawsze, a kiedy już następuje szyty grubymi nićmi zwrot akcji... Będziecie zaskoczeni mniej więcej tak samo, jak po odkryciu, że następna zjawa ganiająca Scooby'ego i Brygadę Detektywów to w rzeczywistości przebieraniec.
"Herezję" od innych horrorów osadzonych za klasztornymi murami (z wyłączeniem samej "Zakonnicy") wyróżnia jedynie obecność Michaela Ironside'a. Pewnie, kiedy ktoś za kilka lat zapyta: A pamiętasz ten horror z zakonnicami?, jedynie dodanie: No ten z Ironsidem będzie pozwalało zidentyfikować, który film interlokutor ma na myśli. Paul Hyett przekonuje, że najgorszym, co spotkało jedną z jego bohaterek było rozerwanie ciała i duszy oraz porzucenie tej drugiej na wieczną tułaczkę. Jak na ironię dokładnie to samo uczynił ze swoim najnowszym obrazem i takie same tortury zadaje widzom. Nie róbcie sobie tego, lepiej poczekać do lipca na "Midsommar" i nie tracić wiary na współczesne kino grozy.
Herezja
Tytuł oryginalny: The Convent
Wielka Brytania, 2018
EnMar Productions
Reżyseria: Paul Hyett
Obsada: Rosie Day, Clare Higgins, Michael Ironside