Historia All Elite Wrestling zaczęła się niemal dokładnie dwa lata temu. Jeden z dziennikarzy Wrestling Observer napisał wówczas na Twitterze, że federacja Ring of Honor (niedługo jeden z jej przedstawicieli, Mark Haskins, wystąpi w Gdańsku podczas SzlamFestu, na gali Kombat Pro Wrestling Arena 14) nie ma szans, żeby w najbliższym czasie wyprzedać halę na dziesięć tysięcy osób. Cody Rhodes, który nieco wcześniej rozstał się z WWE, postanowił podnieść rękawicę. Razem z duetem The Young Bucks zjednoczył szereg gwiazd niezależnego wrestlingu, a ich gala (zatytułowana All In) wyprzedała się w niecałe trzydzieści minut. Ten imponujący wynik był wyraźnym sygnałem, że potrzeba nowej jakości i Shahid Khan - jeden z najbogatszych biznesmenów na Ziemi, właściciel klubów Jacksonville Jaguars i Fulham F.C. - postanowił nie zmarnować tej okazji. Zainwestował w stworzenie pierwszej konkurencji dla Vince'a McMahona od 2001 roku, kiedy to WCW ostatecznie zniknęło z ramówki kanału TNT i co ciekawe, AEW właśnie tam będzie emitowane. Z miesiąca na miesiąc napięcie rosło, pojawiały się kolejne nazwiska w rosterze, kolejne deklaracje... Dzisiaj wiadomo, że wszystkie zostały spełnione.
Siła różnorodności
AEW już na start ma do dyspozycji ponad sześćdziesiąt nazwisk zapaśników i zapaśniczek, wielu nie na wyłączność, co umacnia więzy z podziemiem i tak zasłużonymi federacjami, jak Ring of Honor, Consejo Mundial de Lucha Libre, New Japan Pro-Wrestling, Lucha Libre AAA Worldwide czy National Wrestling Alliance. Klucz doboru kadry jest wyraźny - przede wszystkim największe nazwiska, czyli Kenny Omega, Pentagón Jr. albo Hangman Adam Page, ale również duże zróżnicowanie. Już na tej pierwszej gali zaprezentowała się bardzo mocna reprezentacja azjatycka, zarówno z doskonale znanej z profesjonalnego wrestlingu Japonii, jak i jeszcze raczkujących pod tym względem Chin. Są również tak nietypowe postacie, jak otwarcie homoseksualny, przypominający drag queen Sonny Kiss; potężnie zbudowana potomkini Japonki i Afroamerykanina - Aja Kong; a nawet Dustin Thomas - zapaśnik bez nóg.
Z nową federacją współpracuje kilku starych wyjadaczy, przede wszystkim Chris Jericho, ale także Dustin Rhodes (znany lepiej jako Goldust), Glacier czy Billy Gunn, niemniej to właśnie ta nowa energia, nowe dla mainstreamu twarze (do tego stopnia, że kiedy na ring wtargnęła ekipa The Super Smash Brothers, wiele osób w internecie dopytywało, kim właściwie są) będą największą siłą AEW.
Najlepsze pięć godzin współczesnego wrestlingu
Double or Nothing trwało bite pięć godzin, co dla tych, którym trudno wysiedzieć przed trzygodzinnym Raw może wydawać się nadludzkim wysiłkiem, ale w odróżnieniu od flagowej gali WWE, tutaj dostaliśmy znacznie mniej recytowanych scenariuszy, pustych przechwałek i historii, które nikogo nie obchodzą. Długie, widowiskowe pojedynki sprawiają, że nawet po tak rozbudowanym spektaklu pozostaje niedosyt. AEW zachowało się przy tym na tyle przytomnie, że pierwszą godzinę udostępniło nieodpłatnie na kanale YouTube, umożliwiając widzom na całym globie zapoznanie się z nowym produktem i ponad dwudziestoma zawodnikami, którzy zmierzyli się ze sobą na zasadach battle royale.
W tym dość równym poziomie najbardziej widowiskowe okazały się cztery ostatnie potyczki. Najpierw sześć Japonek przedstawiło mainstreamowej publice jakość i styl walki, jakie dotąd były kompletnie nieznane; później Cody i Dustin Rhodes zmierzyli się w pełnym emocji, wzruszeń i ogromnej ilości krwi bratobójczym pojedynku. Dalej o pas mistrzowski tag teamów zawalczyli The Young Bucks oraz niesamowici The Lucha Bros (czyli Pentagón Jr. i Rey Fénix), udowadniając, że ludzkie ciało może wyginać się w zaskakujących kierunkach i wreszcie finał - Jericho kontra Kenny Omega oraz niespodziewane wejście Jona Moxley'a, który także zrezygnował ze współpracy z WWE (gdzie występował jako Dean Ambrose) na rzecz AEW. To były cztery najlepsze wrestlingowe pojedynki od lat i jeżeli nawet zapomnieć o całej tej otoczce tworzenia nowej jakości, walki (czyli to, co najważniejsze) same się bronią.
Mniej WWE, więcej niespodzianek
Żeby nie było aż tak kolorowo, AEW ma nad czym pracować. Jest kilka drobnych rzeczy - dotarcie się komentatorów albo koszmarna, uciążliwa muzyka w tle - ale także dwa poważniejsze zarzuty. Po pierwsze rywalizacja z WWE jest zdrowa chociażby dlatego, że i widzowie, i przede wszystkim zwodnicy mają alternatywę. Od teraz podporządkowanie się woli McMahona nie będzie dla zapaśników konieczne ze względu na strach przed utratą stałego dopływu godziwego wynagrodzenia. Ten teatrzyk szybko może się jednak znudzić i kilka takich momentów na Double or Nothing było, chociażby zniszczenie młotem tronu do złudzenia przypominającego ten, na którym Triple H zasiadał podczas Wrestlemanii. Wojna pomoże AEW, może zresztą pomóc także WWE, które notuje coraz pokaźniejsze spadki oglądalności, ale łatwo można z tym przedobrzyć, co niektórzy widzowie na pewno doskonale pamiętają z czasów WCW.
Jeszcze większym problemem są przewidywalne wyniki. Cody Rhodes i The Young Bucks współtworzą AEW od zaplecza i swoje pojedynki zwyciężyli, Chris Jericho mówił nawet wprost, że musi wygrać, bo jest dla przypadkowego odbiorcy najbardziej znaną twarzą federacji i jego porażka na starcie wyglądałaby bardzo źle. Ich pojedynki były znakomite, ale rezultat bardzo bezpieczny. Oby nie skończyło się podobnie, jak z niesławnym The Kliq, czyli pozakulisową grupą zapaśników z połowy lat 90., którzy dominowali w WWF. Nieoczywiste rozwiązania będą na wagę złota i mam nadzieję, że chociażby na kolejnej gali (Fyter Fest, 29 czerwca) Kenny Omega wraz z The Young Bucks nie odniosą spodziewanego zwycięstwa nad Packiem w towarzystwie The Lucha Bros.
Double or Nothing to najlepsze, co dzisiejszy wrestling ma w ofercie. Od bardzo wielu lat nie widziałem równie udanej, emocjonującej gali i mam nadzieję, że prędzej czy później będzie można oglądać zmagania organizowane pod szyldem All Elite Wrestling także w Polsce, a póki co polecam śledzić nasz polski wrestling, bo AEW nie zaistniałoby bez silnego podziemia. Wspierajmy to nasze, a kto wie, może kiedyś Piękny Kawaler albo Robert Star staną naprzeciw Adama Page'a?