Obraz artykułu Black Summer. Żywe trupy znowu straszą

Black Summer. Żywe trupy znowu straszą

88%

Byli już zombie-naziści i zombie-kosmici, zombie-bobry, owce i kurczaki, zombie-piłkarze, "Duma i uprzedzenie, i zombie", zombie-komedie i zombie-dramaty, aż wreszcie sam widz zaczynał mieć wrażenie, że od kolejnych tego rodzaju produkcji przemienia się w zombie, zwłaszcza jeżeli pozostał wierny serialowi "The Walking Dead". Okazuje się jednak, że nadal można o żywych trupach opowiadać ciekawie.

Nie zapowiadało się dobrze. Połączenie Netflixa i zombie pachnie "kinem klasy N", a jeżeli dorzucić anonsowanie serialu jako prequel nudnego, wtórnego "Z Nation", rezultatem mogła być tylko kolejna kopia postapokaliptycznego standardu... ale nie jest! Sygnałem mobilizującym do przełamania się było dla mnie nazwisko jednego z twórców "Black Summer" - Johna Hyamsa, człowieka wielkiego talentu, którego Hollywood nigdy w należyty sposób nie spożytkowało. Być może sequele "Uniwersalnego Żołnierza" kojarzą się wam z fatalnym "Powrotem" z 1999 roku, ale dwie ostatnie odsłony - stworzone właśnie przed Hyamsa - przybrały niespodziewanie ponury ton i przemieniły się w brutalne thrillery. "Regeneracja" i "Dzień odrodzenia" to rzadkie przypadki odległych części znanej serii, które nagle zwracają jej dawny blask, a najważniejszymi składnikami okazały się rewelacyjne choreografie walk wręcz i akcja osadzona w mrocznych realiach końca świata. To pozwalało żywić nadzieję, że "Black Summer" będzie czymś wyjątkowym i faktycznie jest.

Kadr filmu "Black Summer". Mężczyzna ucieka przed potworem.

Wydarzenia rozgrywają się na przedmieściach w sześć tygodni po wybuchu epidemii. Prawie nikt nie ma tutaj broni palnej (została odebrana przez wojsko) i nikt nie ma odwagi, żeby z nieumarłymi stawać do walki, chociażby dlatego, że nie są to snujące się, powolne kreatury znane z opowieści George'a A. Romero czy Roberta Kirkmana; to wściekłe, opętane monstra przypominające wizję Danny'ego Boyle'a w "28 dni później". Ta niekanoniczna charakterystyka jest znacznie bardziej przerażająca, odbiera nadzieje na prześlizgnięcie się i łatwą ucieczkę czy chociażby precyzyjne wycelowanie w mózg niemalże nieruchomego przeciwnika, co stanowi jedyną gwarancję, że lada moment nie wstanie na równe nogi. Tutaj jeżeli nie masz dobrej kondycji, to nie masz szans na przetrwanie.

Kadr filmu "Black Summer". Kobieta ucieka przed potworem.

Realizm to największa zaleta "Black Summer". Na pewno znajdą się komentatorzy, którzy będą wytykać działaniom bohaterów brak logiki (to taki horrorowy standard - zawsze znajdzie się ktoś, komu będzie się wydawać, że prawa logiki obowiązują w sytuacjach, kiedy na człowieka oddziałują strach oraz adrenalina), ale po co tworzyć iluzję człowieka jako istoty logicznej? Jestem przekonany, że po obejrzeniu czterech sezonów "Śmierci na 1000 sposobów" szybko dojdziecie do wniosku, że nauka usystematyzowana przez Arystotelesa ma więcej wspólnego z teorią niż z praktyką. Te wszystkie nieporadne ucieczki przed agresorami, którzy nie przystaną przecież na próby negocjacji czy decyzje podejmowane pod wpływem stresu to elementy uczłowieczające bohaterów "Black Summer" i uwiarygodniające fabułę.

 

Absolutnym majstersztykiem jest odcinek czwarty, gdzie mamy właściwie tylko dwóch bohaterów - niezbyt sprawnego fizycznie Lance'a (Kelsey Flower) i polującego na niego zombie. To klasyczne starcie jeden na jednego pomiędzy łowcą a zwierzyną, jak w "Starym człowieku i morzu" czy "Szczękach", ale tym razem to człowiek jest zwierzyną. Napięcie z każdą minutą rośnie, a w dodatku twórcy wodzą nas za nos i kilkukrotnie dają nadzieję na ulgę tylko po to, żeby postawić Lance'a w jeszcze większych tarapatach i dodatkowo zszargać nerwy widza. Trwa to zaledwie czterdzieści minut, ale autorzy niejednego pełnometrażowego filmu grozy mogą pozazdrościć zmyślnie skonstruowanej dynamiki i intensywnej akcji, mimo zachowania fabularnego minimalizm, bo w w gruncie rzeczy nie dzieje się ani tutaj, ani w pozostałych siedmiu odcinkach nic nowego. Przewrotnie jest to jednak zaletą, bo konkurs na najdziwniejszą produkcję z udziałem zombie stał się nużący odkąd komedia niemal całkowicie wyparła grozę.

Kadr filmu "Black Summer". Bohaterowie patrzą przed siebie.

Klaustrofobiczne przestrzenie, dylematy moralne i ograniczenia fizyczne przy popełnieniu pierwszego morderstwa (o ile można za takie uznać odebranie "życia" trupowi), podejrzewanie każdego o złe intencje, bez niepotrzebnych dialogów, a do tego świetne kreacje aktorskie (zwłaszcza Christine Lee w roli nieznającej języka angielskiego Koreanki - jej monolog z siódmego odcinka jest porażający) - trudno się od tego oderwać, o czym zaręcza nawet ktoś tak wprawiony w sztukę tworzenia horroru, jak Stephen King. "Black Summer" skazane jest na niedocenienie, ale nie sugerujcie się domorosłymi magistrami logiki i dajcie się wciągnąć w ten nieprzyjazny świat. Jeżeli w tym kierunku pójdzie remake "Maniac Cop", nad którym Hyamsa pracuje od dłuższego czasu, fani oryginału mogą odetchnąć z ulgą.


Black Summer

USA, 2019

Netflix

Twórca: John Hyams, Karl Schaefer

Obsada: Jaime King, Justin Chu Cary, Christine Lee


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce