Po trzydziestu latach od premiery filmu, w którym ludzie narażają życie po to, aby ułatwić sobie dostęp do awokado, jego kulinarny wątek stał się jeszcze bardziej aktualny. Dzisiaj mamy przecież istny szał awokado i to do tego stopnia, że narkotykowe kartele robią na tym majątek porównywalny do tego płynącego ze źródeł nieoficjalnych. Drugim istotnym wątkiem w "Kobietach-piraniach" jest działalność starożytnej wspólnoty feministycznej zamieszkującej dżunglę i określanej jako ludożerczynie (tutaj brawa należą się Małgorzacie Ryś za przygotowanie polskiej wersji językowej, bo w oryginale "cannibal" to po prostu "cannibal"). Tak, to naprawdę film z 1989 roku, a to całe "lewactwo", które niektórym wydaje się współczesnym wynalazkiem i znakiem upadku obyczajów jest z nami od dawien dawna (jeżeli chcecie zgłębić temat w równie lekkiej formie, warto sięgnąć po komiks "Walka kobiet. 150 lat wolności, równości i siostrzeństwa").
Oryginalny, przydługi tytuł "Cannibal Women in the Avocado Jungle of Death" ma znacznie większą moc niż banalne "Kobiety-piranie" i natychmiast sytuuje film we właściwym dla niego miejscu, czyli jako przygodowe kino klasy B. To, czy pomysł J.F. Lawtona (rok później napisał scenariusz do "Pretty Woman") trafi do was zależy więc od dwóch czynników - tolerancji dla intencjonalnego kiczu i rezerwy do własnego światopoglądu. Niezależnie od tego, czy w kwestiach społecznych bliżej wam do lewicy, czy do prawicy. Niektóre osoby mogą poczuć się urażone tą feministyczną satyrą, inne mogą potraktować ją zbyt poważnie, więc przed włożeniem kasety do magnetowidu, na półtorej godziny zapomnijcie o waszych poglądach i pozwólcie sobie na odrobinę niedorzecznej, absurdalnej rozrywki.
Jak to często bywa przy tego rodzaju bezpardonowych produkcjach z lat 80., głównym źródłem żartów są wyolbrzymione do ekstremum stereotypy. Na przykład w jednej z pierwszych scen nachalny, perkaty mężczyzna namawia studentkę na imprezę, podczas której odbędą się konkurs mokrego podkoszulka i zapasy w błocie, na co odpowiada wykładowczyni i zaprasza podopieczną na podróż w głąb dżungli, z której nikt jeszcze nie wrócił, bo tam będzie bezpieczniejsza... Przekoloryzowane, do bólu "suche", ale przy nastawieniu podobnym do tego, z jakim zasiada się do oglądania parodii z Leslie Nielsenem w roli głównej, trudno się nie zaśmiać.
Jest tutaj kilka momentów, które z powodzeniem dałoby się wpasować do "Wonder Woman" albo do "Kapitan Marvel" (na przykład kiedy główna bohaterka odgrywana przez Shannon Tweed, prywatnie żonę Gene'a Simmonsa z Kiss, po prostackim podrywie sięga po rewolwer i cedzi: Nie jestem panienką, jestem historykiem etnograficznym z doktoratem); są też zdroworozsądkowe deklaracje, zgodnie z którymi feministkom zależy na równości i nie popierają dominacji kobiet... ani kanibalizmu; jest także prosta filozofia nienawiści powiązana z teorią spiskową jakoby Stanom Zjednoczonym nie doskwierał brak awokado, a próby przeniknięcia do dżungli wynikają jednie z chęci pozbycia się silnych kobiet. W tym kryje się prawdziwa (przykryta grubą warstwą niezbyt wyszukanego humoru i gagów) siła "Kobiet-piranii" - brak jednostronności. Mamy bohaterkę, dla której feminizm nie znaczy nic, a do plemienia ludożerczyń chce dołączyć wyłącznie dla dobrej zabawy; z drugiej strony mamy fundamentalistkę przekonaną o tym, że pokojowa asymilacja z drugą płcią i życie jak z katalogu są gorsze od konfliktu zbrojnego i wreszcie mamy bohaterkę, której przyświeca proste, ale najważniejsze na świecie hasło: Wolność i równość ponad wszystko. Być może podanie tego w taki sposób - nie w formie wykładu czy warsztatu - ma szansę przynieść korzystne efekty, w końcu nauka przez śmiech pozostawia trwały ślad w pamięci.
Niezamierzonym elementem komediowym jest obsadzenie Billa Mahera w roli stereotypowego maczo, który w swojej pierwszej scenie grzmi: Są jeszcze prawdziwi mężczyźni, których feministyczna propaganda nie zdołała wykastrować. To ten sam Bill Maher, który dzisiaj prowadzi jeden z najpopularniejszych program w amerykańskiej telewizji, deklaruje się jako libertarianin, zwolennik legalizacji marihuany, przeciwnik wszystkich religii, zwolennik powszechnego dostępu do opieki medycznej i skrajnie niepoprawny politycznie komik, który albo wprowadził własne dialogi do "Kobiet-piranii", albo został do tego stopnia odmieniony przez scenarzystę, że żarty z feminizmu weszły mu w nawyk. Właściwie przez cały film można odnieść wrażenie, że Maher nie gra, tylko jest sobą.
15 marca minęło dokładnie trzydzieści lat od premiery "Kobiet-piranii", ale można odnieść wrażenie, że dzisiaj ta perła kina klasy B jest bardziej aktualna niż kiedykolwiek wcześniej. Od rosnącego popytu na awokado po ideologiczną wojnę płci - Lawton wykazał się niemalże wizjonerstwem, choć raczej przypadkowym. Dla współczesnych jego satyra ma znacznie większą siłę niż miała w 1989 roku, ale tylko wówczas, jeżeli będziecie potrafili podejść do niej z dystansem. Dla mnie to jedna z najcenniejszych kaset w kolekcji i jestem pewien, że jeszcze nie raz do niej wrócę.
Kobiety-piranie
Tytuł oryginalny: Cannibal Women in the Avocado Jungle of Death
USA, 1989
Millennial
Reżyseria: J.F. Lawton
Obsada: Shannon Tweed, Bill Maher, Karen M. Waldron