W Japonii "Battle Angel Alita" to "Gunnm", a Alita to Gally. Obydwie wersje mają zwolenników i przeciwników, a świadome tego podziału J.P.Fantastica przed wprowadzeniem mangi na polski rynek w 2003 roku przeprowadziło ankietę, w której to czytelnicy mieli zadecydować, jaką wersję chcą zobaczyć na swoich regałach. Wygrało "Battle Angel Alita" i pod takim tytułem James Cameron już w 2010 roku zapowiadał filmową wersję futurystycznej historii o klasowych podziałach, zmodyfikowanych ludziach i postapokaliptycznym brudzie, z którego wypłynąć mogą tylko najsilniejsi. Trochę mu to zajęło, ale wyprodukowany przez niego i wyreżyserowany przez Roberta Rodrigueza obraz wreszcie trafił do kin. Jeżeli seans zakończycie z poczuciem niedosytu albo z drugiej strony rozczarowania, "Gunnm" może okazać się skutecznym remedium.
Różnic pomiędzy mangą a anime jest równie dużo, co różnic pomiędzy anime a filmem Rodrigueza. Wymienienie ich wszystkich zajęłoby kilka akapitów, więc pozostawię to Wikipedii, gdzie znajdziecie pełen spis modyfikacji wprowadzonych do materiału źródłowego. Zmiana pochodzenia drugiego ciała Ality czy momentu, w którym po raz pierwszy podmalowała się krwią to drobnostki, które urażą tylko fanatycznych zwolenników mangi. Jedynym przeobrażeniem, które naprawdę utrudnia seans jest drastyczne zwiększenie tempa wydarzeń. Wielki Makaku nie jest tutaj tak potężnym i trudnym do usunięcia przeciwnikiem, jak w oryginale, nie wspominając nawet o pozbawieniu go kontekstu, za sprawą którego przedstawiał się jako postać tragiczna, a nie zaledwie "mięso armatnie". Podobnych "skrótów" jest wiele, a ich rezultat to obniżenie poziomu dramaturgii "Gunnm", przez co najlepiej sprawdza się wtedy, gdy widz zna komiks i jest w stanie dopowiedzieć sobie brakujące sceny.
Strata jest dotkliwa, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę popularne anime, które debiutowały w podobnym okresie (między innymi "Czarodziejka z Księżyca", "Wojowniczki z Krainy Marzeń" czy tematycznie bardzo podobna "Iria: Zeiram"), ekranizacja autorstwa Hiroshiego Fukutomiego wypada wcale nie gorzej. Jej największymi zaletami są oprawa graficzna i animacja - niewiele produkcji z połowy lat 90. może pochwalić się równie dynamicznymi scenami pojedynków (a przy okazji krwawymi). Forma nadrabia braki w treści i chociaż daleko mi do narzekania na oprawę współczesnych japońskich animacji, to jednak w stylu sprzed blisko trzech dekad kryje się unikalne połączenie piękna i brzydoty pobudzające fantazję nieco kanciastymi postaciami, wyblakłymi kolorami czy tłami, w których liczy się każdy najdrobniejszy detal.
Przesadą byłoby określenie "Battle Angel Alita" mianem "pięknej wydmuszki", zwłaszcza przy uwzględnieniu celu, dla jakiego te dwa odcinki zostały zrealizowane. Historia tu jest, tyle że drastycznie spłycona i jedyne, o co można mieć żal to brak rozwinięcia animowanej wersji tak bardzo popularnej serii, do czego idealnym momentem wydawać by się mogła premiera hollywoodzkiej ekranizacji. Jeśli nie teraz, to najprawdopodobniej nigdy, więc nie pozostaje nic innego, jak tylko zagłębić się w świat mangi i akurat polski wydawca nie przespał dobrej okazji - J.P.Fantastica aktualnie wydaje wznowienie "Battle Angel Alita" w pięknej, kolekcjonerskiej oprawie. Niczego lepszego opatrzonego tym tytułem nigdy nie znajdziecie.
Battle Angel Alita
Tytuł oryginalny: Gunnm
Japonia, 1993
KSS
Reżyseria: Hiroshi Fukutomi
Obsada: Miki Itô, Kappei Yamaguchi