Obraz artykułu Green Book. Głupi i głupszy mniej

Green Book. Głupi i głupszy mniej

68%

"Green Book" to film z przepisu na festiwalowe nagrody. Tak zwany "ciepły" film o przyjaźni pomiędzy ludźmi, których pozornie nic nie powinno łączyć. Trzeba jednak Farrelly'owi oddać, że chociaż stworzył obraz do bólu przewidywalny, to ogląda się go z wielką przyjemnością.

Petera Farrelly'a nikomu przedstawiać nie trzeba - debiutował jako reżyser "Głupiego i głupszego", później nakręcił jeszcze kilka niedorzecznych komedii ("Kręglogłowi", "Sposób na blondynkę"), a nawet współtworzył jeden z najgorszych filmów w historii kina - "Movie 43" (za co otrzymał zresztą Złotą Malinę)... Może jednak warto przedstawić Petera Farrelly'a, bo "Green Book" nie ma absolutnie nic wspólnego z jego dotychczasowymi produkcjami i niewątpliwie motywacją do nakręcenia go było udowodnienie światu (i może nawet bardziej sobie), że potrafi zrobić coś bardziej ambitnego.

Kadr z filmu "Green Book". Rozmawiający mężczyźni.

Nie mogę zacząć kolejnego akapitu, wciąż nie wyjaśniając, skąd ten karkołomny tytuł tekstu, ale podobieństwa są oczywiste. Viggo Mortensen i Mahershala Ali to duet zupełnie inny niż Jim Carrey i Jeff Daniels, lecz w obydwu przypadkach mamy do czynienia z kinem drogi i historią o męskiej przyjaźni oraz wystawieniu jej na próbę. Próbę oczywiście wolną od ryzyka, bo przecież nikt nie może mieć złudzeń, że finałem i jednego, i drugiego scenariusza musi być happy end. Problematyczne może być natomiast to, że "Green Book" jest filmem opartym na faktach, a fakty przemawiają za tym, żeby tytuł "bullshit artist" odebrać szczycącemu się nim Tony'emu Lipowi i przekazać go scenarzystom.

 

Akcja osadzona jest we wczesnych latach 60., czyli wiele lat po wojnie secesyjnej, która w teorii miała zakończyć wszelkie rasowe podziały. W praktyce południe Stanów Zjednoczonych po dziś dzień uchodzi za rasistowskie, co twórcy filmu tłumaczą nam jak w bajce dla dzieci, gdzie zawsze krystalicznie czyste dobro musi konfrontować się ze złem totalnym. Tutaj te dwie strony uosabiają policjanci (no bo któż inny mógłby...) - ci z Południa tylko szukający pretekstu do starcia z niemile widzianym w ich okolicy Afroamerykaninem; ci z Północy w śnieżycy gonią za samochodem po to, żeby pomóc jego właścicielom wymienić przebitą oponę. U Andersena czy braci Grimm może i byłoby to wiarygodne, tutaj trąci tanim patosem.

Kadr z filmu "Green Book". Koncert.

Od pierwszych scen nie ma złudzeń - to będzie "życiówka" Viggo Mortensena, ale jego postać, Frank "Tony Lip" Vallelonga (swoją drogą w świecie rzeczywistym związany był z kinem, występował w epizodycznych rolach w między innymi "Ojcu chrzestnym", "Donniem Brasco" czy "Chłopcach z ferajny"), bynajmniej nie była obdarzona liberalnym umysłem. Farrelly doskonale o tym wiedział, bo za podstawę scenariusza posłużyły taśmy nagrane przez syna Tony'ego Lipa, gdzie nowojorski bramkarz językiem pełnym rasistowskich i homofobicznych zwrotów opowiadał o swoje rocznej (nie dwumiesięcznej jak w filmie) podróży. Reżyser nie kryje w wywiadach, że bardzo wiele z tego wyciął, a więc ostatecznie przemienił rzeczywistość w fikcję, którą łatwiej można opakować i sprzedać.

 

Tanich chwytów jest w "Green Book" mnóstwo. Dostajemy standardową walkę słabszych z silniejszymi i wielokrotne utarcie nosa tym drugim; są bardzo powierzchownie potraktowane tematy społeczne (rasizm, podziały klasowe, homoseksualizm); jest też tło muzyczne zbudowane na wysokich dźwiękach skrzypieć w każdym patetycznym momencie, co ma na celu wyduszenie z widza łez; a w dodatku finał historii rozgrywa się w Boże Narodzenie w pięknie przyprószonym śniegiem Nowym Jorku. Każdy z tych elementów to niemalże żebranie o Oscara.

Kadr z filmu "Green Book". Mężczyźni siedzący w aucie.

Zarzuty mogą jednak wyglądać na nie dość mocne w kontraście ze stosunkowo wysoką oceną i faktycznie sidła zastawione przez Farrelly'a działają na tyle skutecznie, że nawet świadomość tych wszystkich schematów, którymi się posługuje nie potrafi umniejszyć blasku "Green Book". To do bólu hollywoodzki, oscarowy i sztampowy film, a zarazem pochłaniający bez reszty, igrający z emocjami i nieco staromodny. Może właśnie chwila ulgi od katastrofalnych wydarzeń codziennie napływających z całego globu sprawia, że seans okazał się tak przyjemny. Jeżeli szukacie podobnej ulgi, to warto "Green Book" zobaczyć.


Green Book

USA, 2018

DreamWorks

Reżyseria: Peter Farrelly

Obsada: Viggo Mortensen, Mahershala Ali


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce