Pod szyldem "Max" wydawnictwo Marvel publikowało serie skierowane wyłącznie do czytelników dorosłych. Brutalne, ociekające krwią i seksem historie, których bohaterami byli między innymi Luke Cage, Deadpool czy Wolverine, ale nikt z nich nie mógł się równać z samozwańczym stróżem prawa, który nawet we wcześniejszych odsłonach udowadniał, że nie przebiera w metodach eliminowania wrogów, łącznie z eliminowaniem ich w sposób permanentny, co nawet dla tak mrocznego typa, jak Batman jest poza superbohaterską etyką.
O skuteczności Castle'a może świadczyć "Punisher Kills the Marvel Universe" z 1995 roku - pojedynczy zeszyt, w którym nasz heros robi dokładnie to, co opisano w tytule i ani Avengers, ani X-Men, ani nawet Hulk nie są w stanie go powstrzymać. Pomysłodawcą tych przedziwnych wydarzeń był Garth Ennis, który jeszcze w tym samym roku stworzył "Kaznodzieję" i to właśnie on stoi za scenariuszami wykorzystanymi w "Punisher Max", co samo w sobie powinno stanowić najlepszą rekomendację.
W tym wydaniu Punisher nie napotyka żadnych superbohaterów. Walczy z mafią, z terrorystami, z handlarzami ludźmi, a w dodatku robi to od bardzo, bardzo dawna, co z jednej strony sprawia, że o jego działalności wiedzą wszyscy - od gangsterów po gliniarzy - z drugiej ujmuje mu młodzieńczego wigoru, za sprawą którego uchodził niemalże za nieśmiertelnego. O sile postaci jako interesującej dla czytelnika zawsze decydują jej słabości (dlatego tak dużym wyzwaniem jest pisanie o Supermanie), a Castle odczuwający fizyczny ból, spowolniony przez upływ czasu (ma tutaj blisko pięćdziesiąt lat), wychodzący z kolejnych pojedynków z coraz to większym trudem jest najbardziej wiarygodną wersją tej postaci, jaką kiedykolwiek wykreowano (ex aequo z wersją Jona Bernthala).
Ilość przemocy jest w "Punisher Max" wręcz przytłaczająca. Ucinane są kończyny i genitalia, wydłubywane oczy, wybijane zęby, łamane kości, niemalże każda okropność, jaką można ludzkiemu ciału wyrządzić pojawia się na kartach tych pięciu tomów (czasami ze śmiertelną powagą, kiedy indziej z subtelną dawką kiczu przypominającego filmy akcji z przełomu lat 80. i 90). Do tego gwałty, siarczysty język i kadry, które z powodzeniem można by wykorzystać jako okładki albumów Cannibal Corpse, ale kto Ennisa zna z innych dokonań, ten wie, że nie jest to autor postrzegający szokowanie jako wartość samą w sobie. Wszystkie te elementy służą uwiarygodnianiu kryminalnych, gangsterskich czy nawet wojennych opowieści, które w świecie rzeczywistym do sielankowych przecież nie należą.
Nie należy dorabiać do tego ideologii. Podobnie jak Tarantino irytował się w jednym z wywiadów, słysząc pytanie o to, dlaczego tak często sięga po przemoc i odpowiadał, że robi to wyłącznie dla celów rozrywkowych, tak i tutaj intencje są zbliżone. To rozrywka, ale świetnie napisana, pełna intryg, politycznych rozgrywek i zaskakujących zwrotów akcji, której agresywna oprawa wizualna jest naturalnym dopełnieniem.
Słuszności działań Castle'a nie będę rozważał - powstało na ten temat mnóstwo rozprawek, a nawet jego współtwórcy próbowali usytuować go w tym czy innym paradygmacie filozoficznym. Steven Grant (autor serii z połowy lat 80., którą w Polsce publikowało TM-Semic) dopatrywał się podobieństw do przekonań Martina Heideggera, Ennis twierdził z kolei, że świat Punishera jest czarno-biały, co najlepiej oddaje pod koniec tomu trzeciego. W jednej ze scen nasz mściciel musi zmierzyć się z... rekinem (brzmi niedorzecznie, ale nie ma to nic wspólnego ze słynnym pojedynkiem pomiędzy Batmanem a rekinem), a towarzyszy mu zupełnie przypadkowa osoba. Uratowanie jej jest priorytetem, ale tylko przez chwilę, bo gdy okazuje się, że mamy do czynienia z handlarzem narkotyków, Castle sam wpycha go w paszczę bestii.
W pewnym sensie to faktycznie postać zero-jedynkowa, ale bynajmniej nie prosta. Jej krucjata po tych wszystkich latach mordowania po prostu straciła wymiar osobisty i emocjonalny, stała się rutyną wymagającą szybkich, konkretnych decyzji i chociaż Frank Castle na granicy tych dwóch światów (chociażby ten prezentowany przez Netflixa) siłą rzeczy musi być bardziej interesujący, to ten z "Punisher Max" pozwala nam ujrzeć zmierzch bohatera walczącego już tylko z rozpędu; tylko dlatego, że nie pozostało mu żadne inne życie.
Jeżeli Netflix skasuje "The Punisher" - a wszystko wskazuje na to, że tak się stanie - i znajdzie się ktoś, kto po raz kolejny będzie chciał wskrzesić tę postać na ekranie (a byłaby to już piąta próba), mam nadzieję, że za źródło posłużą właśnie scenariusze Gartha Ennis, bo przecież już nawet Batman i Spider-Man w swoich ostatnich odsłonach nie powtarzali tego samego "origin story" po raz setny i także tragiczne losy Castle'a każdemu powinny być doskonale znane. Poczekajmy tylko aż Bernthal trochę się zestarzeje, bo lepszego Punishera już nie będzie, a tymczasem warto zapoznać się z pięcioma tomami jednej z najlepszych serii, jakie Marvel Comics kiedykolwiek opublikowało.
Punisher Max
Polska, 2017-2018
Egmont
Scenariusz: Garth Ennis
Rysunki: Lewis LaRosa, Leandro Fernández, Dougie Braithwaite, Lan Medina, Howard Chaykin, Goran Parlov