Opowiadanie o herosach bez kiczu i tandety, z dużą dawką brutalności i przyziemnych problemów nie jest niczym nowym zarówno w komiksie, jak i w filmie - wystarczy wymienić kilka tytułów: "Watchmen", "Chłopaki", "Kick-Ass", "Hancock". Sam pomysł na odebranie niewinności Młodym Tytanom daleki jest więc od oryginalności i przyznam, że nie spodziewałem się wytrwać do finału tej serii, ale ostatecznie wręcz nie mogłem się go doczekać.
Jeszcze przed pierwszym zwiastunem fani tradycyjnie poczuli się skrzywdzeni, kiedy wyszło na jaw, że w rolę Starfire wcieli się ciemnoskóra Anna Diop. Obraz "Gwiazdki" zdążyłem się utrwalić za sprawą dwóch animacji emitowanych przez Cartoon Network, a w dodatku część widzów automatycznie wzbrania się przed każdą rasową czy płciową zmianą, twierdząc, że jest to efekt nachalnej poprawności politycznej. No chyba, że Nicka Fury ma zagrać Samuel L. Jackson (tak, wiem, że najpierw dokonano zmiany na kartach komiksu). Ostatecznie jednak to właśnie Starfire jest zdecydowanie najciekawszą postacią w "Titans", a poznajemy ją w ponurych Niemczech, jako osobę pozbawioną pamięci o swojej tożsamości i przeszłości. Jej ewolucja, nietypowa aparycja i siła ukazana wyraźniej w charakterze niż nadnaturalnych zdolnościach sprawiają, że kradnie każdą scenę, w której się pojawia.
.jpg)
Nie ma Cyborga, są natomiast dość powierzchownie potraktowany, geekowaty Beast Boy; zbuntowana nastolatka Raven i Robin, zwyczajowo kreowany na lidera. Plotka głosi, że Christian Bale miał wręcz zakontraktowaną nieobecność Robina w całej trylogii Batmana według Christophera Nolana i trudno się dziwić - to zazwyczaj nudna, pyszałkowata postać wchodząca w niemal niewolniczą relację ze swoim przełożonym. W "Titans" możemy natomiast obserwować zdarzenia tuż po odcięciu pępowiny. Stąd "fuck Batman" i kilkukrotne podkreślanie jak samolubnym, zapatrzonym w siebie i swój cel człowiekiem jest Bruce Wayne. Najdobitniej widać to w ostatnim odcinku sezonu (pierwotnie przedostatnim, ale producenci zadecydowali, że w ten sposób zbudowana dramaturgia ma większą siłę), kiedy Dick Greyson wraca do Gotham City. To wyjątkowo ponury epizod graniczący z horrorem, gdzie Batman przypomina coś pomiędzy Michaelem Myersem a ninją.
Zaskakująco ciekawie zostały przedstawione postacie Hawka i Dove, zazwyczaj bohaterów z odległego planu, którzy tu i ówdzie brali udział w jakiejś bitwie i niewiele ponadto. Ich stroje wyglądają wprawdzie niedorzecznie, ale twórcy "Titans" mają tego świadomość, bo już w pierwszej scenie z Hawkiem jeden z gangsterów rzuca: What the fuck is this guy wearing? (tak, dużo się tutaj przeklina). Szybko okazuje się jednak, że mamy do czynienia z historią trudnej miłości, a także ze strudzonymi wojownikami trawionymi przez kontuzje i problemy psychiczne, którzy marzą o ucieczce i zaczęciu wszystkiego od początku.
.jpg)
Interesującym wyborem są czarne charaktery, a zwłaszcza The Nuclear Family, czyli złowieszcza drużyna tworzona przez... rodzinkę żywcem wyciągniętą z amerykańskich komedii z lat 80. Wyobraźcie sobie zupełnie zwyczajnych Griswoldów, którzy z jakiegoś powodu są supersilni i wyszkoleni do zabijania, a otrzymacie naszych świetnych - w przedziwnym kontraście - złoczyńców. Moimi faworytami są natomiast członkowie Doom Patrol, którzy w lutym przedstawią własną historię. Kradną cały czwarty odcinek "Titans", przemieniając go w coś pomiędzy "Strażnikami Galaktyki" a "Deadpoolem" - jest brutalnie, groteskowo, postacie są przerysowane, a nad wszystkim unosi się duch kina klasy B.
"Titans" to jednak nie same postacie i nie tylko niezła fabuła, a w wykonaniu można dopatrzeć się największej ilości wad tego serialu. Przede wszystkim po "Daredevilu" można by oczekiwać znacznie ciekawszych choreografii scen walk, a tymczasem zostajemy nakarmieni typowym, hollywoodzkim chaosem. Trudno się dopatrzeć, czyja kończyna kogo uderzyła, a akcentem, który ma sprawić, że mimo wszystko będziemy usatysfakcjonowani jest chluśnięcie krwią tu i ówdzie... Najlepiej wypada walka młodego Robina - Jasona Todda - z policyjnym oddziałem, ale zdecydowaną większość starć musimy sobie "dopowiadać" w wyobraźni.
.jpg)
Efekty specjalne balansują na granicy zdatnych do przełknięcia i trudnych do strawienia. Zwłaszcza wszelkie transformacje Raven - zamiast wzbudzać grozę, kojarzą się z tanim horrorem studia The Asylum, co ograbia je z powagi. Najsłabszym momentem dla CGI jest jednak pierwszy kontakt Hawka i Dove, których połączyła tak ohydnie przedstawiona tragedia, że aż zaczyna się doceniać pracę ludzi zajmujących się oprawą "Rekinado". Nienajlepszą decyzją - ale i trendem utrwalonym przez "Suicide Squad" - jest również wybór kilku przypadkowych przebojów do ścieżki dźwiękowej. Widzowie zawsze reagują entuzjastycznie, kiedy wchodzi hicior, a tutaj mamy między innymi Foo Fighters, Boney M., K.C. and the Sunshine Band, Gretę Van Fleet czy "Thunderstruck" AC/DC, bez których superbohaterski soundtrack nie byłby przecież kompletny ("Deadpool 2", "Suicide Squad", "Avengers", "Iron Man 2", nawet "Supernatural" - wszędzie byli). Nie ma w tym finezji i wyczucia, z jakimi chociażby Quentin Tarantino wybiera muzykę do zobrazowaniu swoich dzieł, to po prostu kilka powszechnie znanych fragmentów, którymi usilnie próbuje się wygrać sympatię widzów.
"Titans" to niezła historia z bardzo dobrze zarysowanymi postaciami, która wiele traci przez co najwyżej średnie wykonanie, ale pod tym względem przewyższa chociażby przywoływane już "Suicide Squad", gdzie dostaliśmy jedynie dobre wykonanie, ale miałką historię i płaskich anty-bohaterów. W serialowym wydaniu DC Comics nie ma ciekawszej pozycji, uwzględniając "Constantine," i "Gotham", a już na pewno wszystko, co ukazuje się pod szyldem The CW. Sezon drugi jest już potwierdzony i oby sukces pierwszego przełożył się na zwiększony budżet, który pozwoli naprawić techniczne niedociągnięcia.
Titans
USA, 2018
DC Entertainment
Twórcy: Greg Berlanti, Akiva Goldsman, Geoff Johns
Obsada: Anna Diop, Brenton Thwaites, Rachel Roth