Jak nie trudno się domyślić, "Return To Return To Nuke 'Em High a.k.a. vol. 2" jest filmem złym. Pytanie tylko, czy tak złym, że aż dobrym? Jako wielbiciel oryginału z 1986 roku muszę przyznać, że sympatię do najnowszej części musiałem budować na sentymencie i chyba to jedyny sposób, żeby odnaleźć w niej coś ciekawego. Jeżeli nie znacie historii Tromy i jej najpopularniejszych tytułów (poza "Klasą”, chociażby "Toksycznego mściciela" czy "Tromeo i Julię"), lepiej do tego seansu nie podchodźcie.
Zaczyna się standardowo - od nagich kobiet i błyskawicznego przejścia do soczystego gore. Niestety praktycznym efektom towarzyszy to, co systematycznie rujnuje niezależne, tanie filmy - CGI. Nawet najgorzej wykonana, ale obecna na planie sztuczna krew zawsze będzie wyglądać lepiej od krwi cyfrowej i to na szczęście nie zmieniło się, ale po co ten komputerowy szlam, tandetne płomienie i dziwaczne "lasery"? Trudno się jednak chwile później nie uśmiechnąć, kiedy wychodzi na jaw, że w rolę narratora przy napisach początkowych wcielił się nie kto inny, jak tylko Stan Lee we własnej osobie. Współtwórca między innymi postaci Spider-Mana czy klasycznego składu X-Menów przyjaźnił się z Lloydem Kaufmanem przez wiele lat, dobrze więc zobaczyć te dwa szalone umysły w jednym miejscu chociaż na te kilka sekund.
Po krótkim przypomnieniu, jak chorym filmem było "Return to Nuke 'Em High Volume 1" z 2013 roku, zaczynamy mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie zakończyła się pierwsza część rebootu. W następnych minutach uśmiech ponownie samoistnie wraca na twarz, zwłaszcza jeśli jesteście słuchaczami Motörhead. Tak się składa, że Lemmy Kilmister również był przyjacielem Kaufmana i odgrywa tutaj niewielką rolę prezydenta Stanów Zjednoczonych, wypowiadając przy tym tylko jedno zdanie: You asshole. Kolejne sceny to miszmasz nagości (w odróżnieniu od starszych filmów, tutaj reżyser nie ma żadnych zahamowań w ukazywaniu w pełni nagiej obsady obojga płci, z samym sobą włącznie) i przeróżnych płynów eksplodujących z ludzkich wnętrz, z czego trudno ułożyć jakąś sensowną fabułę... Ale czy szukanie sensu w filmie Tromy nie jest mniej więcej tym samym, co szukania wirtuozerii w muzyce Sex Pistols?
Gasto-humor to każdorazowo słabszy i raczej nieśmieszny moment "Return To Return To Nuke 'Em High a.k.a. vol. 2"; ale cięty język i drwiny z Disneya, "Hej, skarbie", Hillary Clinton i Donalda Trumpa, Kim Kardashian, Michaela Jacksona, kategorii wiekowych w amerykańskich filmach, ale także z własnego dorobku (chociażby z "Toksycznego mściciela" za sprawą Marka Torgla, odtwórcy roli Melvina w oryginalnej części) potrafią rozbawić do łez, a już krwawy finał to Troma w najlepszym wydaniu, choć na pewno mniej efektowna od na przykład "Poultrygeist: Noc kurczęcich trucheł".
Obcowanie z filmami Tromy wymaga specyficznego stanu umysłu. Najprościej będzie uznać, że nie są to produkcje stworzone dla "normalnych" ludzi, lecz dla takich, którzy lubują się w absurdalnym, czarnym, wulgarnym i groteskowym humorze, a poprawność polityczna w komedii (dostaje się tu wszystkim, od wegan po religijnych fanatyków, od osób homoseksualnych po mniejszości narodowe) jest dla nich jak Ben Affleck w stroju Daredevila. Jeżeli spełniacie te kryteria, a w dodatku potraficie przełknąć fatalne cyfrowe efekty specjalne (zwłaszcza transformację kaczki przypominającej postać z "Chojraka, tchórzliwego psa"), to nasypcie czipsy do miski i dzwońcie po znajomych, bo czeka was wyjątkowy wieczór w wyjątkowo szalonym świecie.
Return To Return To Nuke 'Em High a.k.a. vol. 2
USA, 2017
Troma Entertainment
Reżyseria: Lloyd Kaufman
Obsada: Asta Paredes, Catherine Corcoran