Różnica jest taka, że tutaj Maryla ma na imię Elizabeth i jest aktorką, a podawana jej surowica (w filmie nigdy nie pada określenie "eliksir młodości") na dłuższym dystansie okazuje się nieskuteczna. Z przemijania nie ma się co śmiać - wszystkich nas czekają zmarszczki, coraz trudniejsze do spalenia kilogramy i wypadające włosy, a gdyby specyfik umożliwiający przedłużenie młodości faktycznie istniał, sam ustawiłbym się w kolejce. W filmie z lat 80., zrealizowanym za dwieście trzydzieści tysięcy dolarów (dla porównania jeden odcinek szóstego sezonu "Gry o tron" kosztował około siedem i pół miliona dolarów), nie ma jednak miejsca na współczucie czy udokumentowanie ludzkiego dramatu. To pretekst dla krwawej, absurdalnej rozrywki, na którą trzeba wprawdzie poczekać około pięćdziesięciu minut, ale kiedy już się zacznie, dostajemy przepiękny festiwal kiczu.
Ta pierwsza godzina jest największą wadą filmu. Wszystko rozgrywa się w dialogach, a że nie napisał ich Quentin Tarantino i nie odegrał Jeff Bridges z Samuelem L. Jacksonem, to znużenie wkrada się bardzo szybko, a z każdą kolejną minutą narasta pragnienie wyciągnięcia kasety z magnetowidu i poddania dalszej części seansu. Warto jednak przetrwać te męki. Warto dla autentycznego klimatu lat 80. z ulicami pełnymi neonów; z syntezatorami nieodgrywającymi synthwave'u, ale wypełniającymi swoją pierwotną rolę - naśladującymi instrumenty akustyczne, po które ze względów budżetowych nie można było sięgnąć; ze znakomitymi praktycznymi efektami specjalnymi (debiut Bruce'a Spauldinga Fullera, który pracował także przy kilku filmach Marvel Studios); a nawet z obowiązkowym fragmentem koncertu w obskurnym klubie (w tym wypadku z działającymi na przełomie 1981 i 1994 roku Poison Dollys na scenie).
"Zagadka nieśmiertelności" z Davidem Bowiem, "Re-Animator", "Kobieta-pszczoła", "Bulwar Zachodzącego Słońca" - niewątpliwie każde z nich miało znaczący wpływ na reżysera Briana Thomasa Jonesa, który rok później nakręcił świetny "Piekielny azyl", ale zniechęcony brakiem sukcesu postanowił na serialową chałturę w najgorszym wydaniu (zrealizował kilka odcinków między innymi "Beetleborgs Metallix" i "Słodkiej doliny"), a później na działalność fotograficzną. Wielu przebyło tę ścieżkę, a jednak wytrwało w pasji do robienia "złych" filmów, dlaczego więc Jones poddał się? To kwestia kluczowa dla właściwego odbioru "Eliksiru młodości" - reżyser zwyczajnie nie był zainteresowany tandetną stylistyką, która jest odpowiedzialna za dzisiejszą drugą młodość kaset VHS. Celował w ambitny, utrzymany w gotyckim nastroju horror i przypadkowo stał się nie aż tak spektakularnym odpowiednikiem Tommy'ego Wiseau.
W tym roku minęło trzydzieści lat od premiery "Eliksiru młodości", ale nikt tego jubileuszu nie świętował. Film, który grano w kinach zaledwie przez jeden tydzień, który latami nie mógł doczekać wydania na DVD i który nigdy nie dorobił się statusu pozycji kultowej dzisiaj znany jest niemal wyłącznie najbardziej zatwardziałym pasjonatom kina klasy B i kolekcjonerom kaset wideo. Tak się jednak składa, że grono odbiorców niskobudżetowych horrorów z roku na rok staje się coraz większe - po części za sprawą licznych pokazów pokroju VHS Hell i po części dzięki nowym filmom czerpiącym pełnymi garściami z dorobków klasyki - więc kto wie, może "Eliksir młodości" wreszcie doczeka się... drugiej młodości.
Eliksir młodości
Tytuł oryginalny: Rejuvenatrix
USA, 1988
Jewel Productions
Reżyseria: Brian Thomas Jones
Obsada: Vivian Lanko, John MacKay