Nikogo nie trzeba już chyba przekonywać, że jeżeli coś jest animowane, to nie znaczy jeszcze, że zostało stworzone z myślą o dzieciach. Przy okazji "Goblin Slayer"warto to jednak przypomnieć, bo chociaż kadry z cukierkowatymi postaciami mogą wyglądać uroczo, to zawartość jest wyjątkowo brutalna. Po dziesięciu minutach mamy już bandę martwych nastolatków, z którymi gobliny rozprawiają się w sposób okrutniejszy niż Jason Voorhees, a w dodatku jedna z dziewczyn zostaje zgwałcona przez zielone, zdziczałe paskudztwa... Za nic, absolutnie za nic nie pokazujcie tego dzieciom!
Wyjściowe założenie jest banalnie proste - połączenie kolorowego świata fantasy rodem ze "Slayers" (w Polsce znani jako "Magiczni wojownicy") z niebezpiecznym światem fantasy w stylu "Berserk" i doprawienie tego słodko-gorzkiego świata elementami ecchi. Rezultat jest tak specyficzny, że odnaleźć się w nim mogą wyłącznie weterani anime, którzy niejedno dziwactwo już widzieli. Po czterech odcinkach nie jestem jednak pewien, czy warto podejmować próbę odnajdywania się w tej historii...
"Historia" to nawet za dużo powiedziane. Streszczeniem fabuły jest już sam tytuł - mamy do czynienia z zabójcami goblinów, a wszystko kręci się wokół... zabijania goblinów. Można wręcz odnieść wrażenie, że któregoś dnia ktoś rzucił pomysłem: A gdyby tak stworzyć naprawdę brutalną historię osadzoną w klimacie fantasy? Na co współpracownicy zaczęli wymieniać wszystkie te "gry o tron" i innej "wiedźminy", więc szybko padło: Dobra, ale u nas będą gobliny i... będą gwałcić. Charakter tych gwałtów (właściwie jednego, na którym zdaje się bazować cała promocja serialu...) jest jednak intencjonalnie odrealniony, przypomina wszystkie te dziwaczne anime z kosmicznymi mackami wtykanymi gdzie popadnie, co zdaje się być swoistym fanserwisem dla zwolenników odczłowieczonych fetyszy, którego prawdziwą funkcją jest wywołanie kontrowersji i zwrócenie uwagi publiczności. Te dziesięć szokujących (przynajmniej dla mniej obytych z anime widzów) minut nie ma jednak kontynuacji w kolejnych odcinkach. Dominuje w nich... nuda.
Trudno interpretować fenomen "Goblin Slayer" inaczej, niż jako efekt skutecznej kampanii marketingowej. To anime o do bólu sztampowej fabule i postaciach tworzonych od kalki, pełne nudnych dialogów, nieciekawie animowanych scen akcji i paskudnych teł. Można jednak podejść do tej produkcji w sposób dający odrobinę satysfakcji. Należy ją potraktować w identyczny sposób, jak niegdyś argentyńskie podróbki "Conana", na przykład "Łowcę śmierci", "The Warrior and the Sorceress" czy przede wszystkim "Królową barbarzyńców". To identyczny poziom absurdu, z którego nie da się wyczytać, czy został stworzony z premedytacją, czy jest wynikiem niewytrenowanej fantazji. Niewątpliwie dostarcza natomiast doznań rozrywkowych jako swoiste "guilty pleasure". Czy tyle wystarczy, żeby wytrzymać do finału pierwszego sezonu? Sądząc po wysokich notach w większości serwisów, odpowiedź wielu widzów będzie twierdząca. Dla mnie te cztery odcinki są jednak w zupełności wystarczające.
Goblin Slayer
Japonia, 2018
White Fox
Reżyser: Takaharu Ozaki
Obsada: Yuichiro Umehara, Yui Oguri