W tym kontekście tytuł daje wyraźną wskazówkę, w jakim kierunku musi zmierzać fabuła. Ludzkość ponownie okazała się trudniejsza do wyeliminowania niż karaluchy i odparła epidemię żywych trupów. Taka wizja rzadko trafia do scenariuszy. Nie przypominam sobie żadnego filmu, którego akcja rozgrywałaby się w świecie zwycięskich, zdrowych ludzi (może poza japońskim "Miss Zombie", którego realia są jednak zbyt mgliste, aby jednoznacznie stwierdzić, czy groźba zagłady w ogóle istniała). Powód jest oczywisty - to przecież nie może być straszne i faktycznie obraz Freyne'a straszy nie jest. Rekompensuje to natomiast narastające z minuty na minuty napięcie i uchwycenie społecznych antagonizmów, które łatwo dają się przetłumaczyć na sytuacje ze świata rzeczywistego.
Zawsze były i zawsze będą istnieć mniejszości. Rasowe, wyznaniowe, narodowe. Zawsze będą istnieć też ludzie, którzy nie będą potrafili znieść inności, a także ludzie, którzy w sterowaniu nienawiścią odnajdą sposób na poszerzanie wpływów i zdobywanie władzy. Historia zna dziesiątki takich przypadków, ale nie musimy szukać w podręcznikach, wystarczy włączyć telewizor. "Wyleczeni" doskonale oddają trudną do zniesienia aurę kumulowanej niechęci. Tymi znienawidzonymi są tutaj jednak ex-zombie, co nadaje historii metaforyczny charakter przypominający często wykorzystywany na równościowych warsztatach film "Niebieskoocy", gdzie w ramach eksperymentu podzielono grupę badawczą na "lepszych" i "gorszych" (tytułowe osoby o niebieskich oczach). Nie mamy tutaj - rzecz jasna - naukowych konkluzji i dogłębnych analiz, to mimo wszystko nadal kino rozrywkowe, ale zalążków dyskusji o człowieczeństwie jest wystarczająco dużo, aby prezentować ten film w ramach DKF-ów i omawiać go scena po scenie.
Dodatkowym atutem jest osadzenie akcji w Dublinie, a jako były pracownik irlandzkiej fabryki maszyn do dojenia krów wiem aż za dobrze, że istnieją tam idealne warunki do przemieniany w żywego trupa. Zaletą jest to jednak dlatego, bo i amerykańskie metropolie, i amerykańska prowincja już tak wiele razy były gospodarzami historii o podobnej tematyce, że nawet tak drobny element, jak zmiana lokalizacji wywołuje przyjemny powiew świeżości. Dobrze było zobaczyć Ellen Page wracającą do wysokiej formy po kilka słabszych filmach ("Głuszy" czy fatalnym remake'u "Linii życia"), a także znakomitego Toma Vaughan-Lawlora, który nieoczekiwanie podbił serca wielu fanów Marvela jako Ebony Maw w "Avengers: Wojna bez granic" (wybaczcie, przyjęliśmy zasadę używania polskich tytułów, choć czasem jest to bolesne...). Na jego postać zrzucono zdecydowanie największy ciężar dramatyczny, ale ten do niedawna znany wyłącznie z irlandzkich seriali aktor okazuje się być nosicielem wyjątkowego talentu.
W niektórych miastach Polski wciąż na słupach wiszą wyborcze plakaty, a sceneria Dublina w wizji Freyne'a jest bardzo podobna, tyle że propaganda uderzająca na niemalże każdym rogu bez ogródek nawołuje do nienawiści. Przesadziłbym, dopatrując się w tym dramatu o walorach filozoficznych, ale "Wyleczeni" to na pewno dojrzały... horror? Nie jestem pewien, czy klasyfikacja gatunkowa jest w tym przypadku możliwa, ale jeżeli lubicie połączenie ambitnego kina z kinem grozy, to trafiliście idealnie.
Wyleczeni
Tytuł oryginalny: The Cured
Irlandia, 2018
Bac Films
Reżyseria: David Freyne
Obsada: Ellen Page, Sam Keeley, Tom Vaughan-Lawlor