Fest Makabra ma nosa do młodych reżyserów. Debiutanckie "Noc pożera świat" i "Mrok" to znakomite horrory, po obejrzeniu których natychmiast nastawiłem się na równie udany pierwszy film autorstwa kanadyjskiego reżysera, Brandona Christensena. Nadzieje były tym większe, że współscenarzystą "Poronionego" (polskie tłumaczenie tytułu jest nie do końca trafione, potocznie często używa się tego słowa do określenia czegoś bezsensownego czy nieudanego) jest Colin Minihan, którego w roli reżysera również można podziwiać na 3. Fest Makabra ("Zabij i żyj"). Tym razem do sukcesu zabrakło jednak dużo.
Długo mógłbym wymieniać gatunkowe schematy, po jakie sięgnął Christensen. Aż roi się tutaj od niczym nieuzasadnionych jump scare'ów, wystarczy na przykład brak prądu i już atakuje nas kanonada, od której głośniki aż tańczą na biurku. Reakcja Mary (Christie Burke) nie może być oczywiście inna, jak tylko wypowiedzenie standardowego: Someone's in here i chociaż jej sztampowe, internetowe śledztwo - w trakcie którego zaznacza wybrane fragmenty tekstów, żebyśmy wiedzieli, na co zwrócić uwagę - jednoznacznie wskazuje na obecność ducha, postanawia ot tak zostawić noworodka na pastwę losu i udać się do sąsiedniego pomieszczenia. Duch, rzecz jasna, takiej okazji przepuścić nie może, ale nie może też w pełni z niej skorzystać, bo seans skończyłby się po kwadransie.
Niedorzeczności namnażają się z każdą kolejną minutą. Mary zdobywa nawet dowód (albo przynajmniej poszlakę) na istnienie ducha w postaci nagrań audio, ale z góry zakłada, że policję nie będzie to obchodzić. Powoli popada w schematyczne szaleństwo, nikt - łącznie z mężem - nie chce jej uwierzyć, a zmora o długich włosach i strzelających kościach edytuje nagrania z domowych kamer w taki sposób, aby to matka zaczęła się jawić jako śmiertelne zagrożenie dla dziecka. Burke jest w tym wszystkim do tego stopnia przerysowana, że chociaż jej postać ma słuszność, to trudno nie kibicować jej przeciwnikom...
"Poroniony" nie jest na pewno aż tak bolesnym doświadczeniem, jak "Ouija", "Rings" czy wiele innych współczesnych horrorów tworzonych od kalki. To przede wszystkim znacznie ciekawiej zrealizowany film, z niezłymi zdjęciami i radującym serce gościnnym występem Michaela Ironside'a, którego każdy fan kina akcji z lat 80. i 90. powinien znać chociażby ze "Skanerów", "Top Gun" czy "Pamięci absolutnej". Christensenowi najwyraźniej zabrakło odwagi, żeby ugryźć tę historię w ciekawszy, bardziej oryginalny sposób, ale między kadrami można dostrzec, że nie jest to twórca, któremu zależałoby wyłącznie na szybkim zarobku. Może przy kolejnym podejściu zdoła wykrzesać z siebie więcej pomysłowości, a "Poronionego" najlepiej potraktować jak jeden z tych filmów grozy, które ani nie fascynują, ani nie odrzucają. Ot tło dla towarzyskiego spotkania albo relaks po ciężkim dniu w pracy.
Poroniony
Tytuł oryginalny: Still/Born
USA, 2018
Digital Interference
Reżyseria: Brandon Christensen
Obsada: Christie Burke, Jesse Moss, Michael Ironside