Temat żywych trupów został w ostatnich latach przewałkowany na wszelkie sposoby. Były już krwawe horrory gore nastawione na wizualne obrzydlistwa, były kameralne dramaty ze śmiercią w tle, były historie osadzone w każdym zakątku Stanów Zjednoczonych, w Europie, w Indiach, byli zombie-piłkarze, a nawet zombie, które wolały seks zamiast mózgów... Przy każdym kolejnym filmie z tym zbiorowym, otępiałym antagonistą pojawia się więc pytanie, z którego poprzedniego obrazu najwięcej zaczerpnięto?
Debiut Dominique'a Rochera z akcją osadzoną w Paryżu najbardziej przypomina apokalipsę zombie z innej europejskiej stolicy - Berlina w "Rammbock" z 2010 roku. W obydwu filmach większość wydarzeń rozgrywa się na przestrzeni zaledwie jednej kamienicy, a upadek gatunku ludzkiego zostaje ukazany w sposób kameralny, z perspektywy jednostki, która ani nie posiada wojskowego przeszkolenia, ani nawet profesjonalnej broni palnej (na Starym Kontynencie nie jest przecież o pozwolenie na nią aż tak łatwo, jak po drugiej stronie Atlantyku). O ile jednak w niemieckim filmie walka o przetrwanie zaczyna się natychmiast, o tyle "Noc pożera świat" skłania się ku tej chwilowej radości z pozbycia się ludzkiej rasy, która sprawia, że oglądając "Poranek żywych trupów" albo "Jestem legendą" można rozpłynąć się w marzeniach o tym, co byśmy robili, gdyby wszelkie dobrodziejstwa świata stały przed nami otworem.
Sam (Anders Danielsen Lie) sprawia wrażenie człowieka, który nie jeden horror widział i żałobę po utraconej codzienności porzuca bardzo szybko. Natychmiast zaczyna gromadzić całą dostępną broń, pożywienie i leki, zabezpiecza jak największe fragmenty budynku. Robi wszystko to, czego kilka dekad filmów o żywych trupach nauczyło każdego z nas. Można wręcz podejrzewać, że sprawia mu to wielką frajdę, a kiedy w jednym z mieszkań odnajduje zestaw perkusyjny, zachowuje się tak, jakby spełnił odwieczne marzenie. Nie zraża go nawet to, że bębny i talerze przyciągają zombie, szybko znajduje sobie alternatywę w postaci butelek, dziecięcych zabawek, dzwonków i naczyń. Oddala się ku eksperymentalnym, sonorystycznym brzmieniom rodem z festiwalu Dni Muzyki Nowej... Z jednej strony trudno uwierzyć, że ktoś mógłby zachować aż tak dużą obojętność na apokalipsę, z drugiej nie dostajemy wielu informacji na temat przeszłości Sama i niewykluczone, że jego poprzednie życie wcale nie było lepsze.
Sielanka musi się oczywiście skończyć. Od początku nie ma wątpliwości, że "forteca" runie i że będzie w to wmieszany inny człowiek, który pojawi się w najmniej oczekiwanym momencie. Za dowód na tę wróżbę niech posłużą wspomniane "Poranek żywych trupów" i "Jestem legendą" - kusząca wizja fabularna ze światem podporządkowanym ostatniej myślącej istocie każdorazowo skazana jest na identyczną konkluzję, a jednak wtórność konceptu nie przeszkodziła w czerpaniu z niego przyjemności, bo przyjęcie właśnie takiej perspektywy na "Noc pożera świat" sprawdza się najlepiej. Jeżeli Rocher miał ambicje stworzenia przejmującego dramatu, to tchnął w swojego głównego bohatera zdecydowanie zbyt mało emocji. Jeżeli zależało mu na solidnym, niebanalnym kinie rozrywkowym, to odniósł pełen sukces.
Kręcenie filmu w całości w jednym miejscu nie jest równoznaczne z tym, że musi wyglądać jak "Świat według Kiepskich". Zaoszczędzone zasoby budżetowe wykorzystano tutaj zarówno do oddania artystycznej perspektywy charakterystycznej dla filmów indie, jak i wzmocnienia horrorowych akcentów, kiedy akurat kończyna albo większa ilość krwi były potrzebne do uwiarygodnienia którejś ze scen. Rocher przez całe dziewięćdziesiąt minut utrzymuje równowagę i ani razu nie zniża się do tak banalnych sztuczek, jak jump scare. Te wszystkie elementy sprawiają, że chociaż "Noc pożera świat" nie ma oryginalnego scenariusza, trudno oderwać od niej wzrok. To poniekąd wypadkowa święcącego coraz większego sukcesy nurtu arthouse'owego horroru ("Uciekaj!", "Dziedzictwo. Hereditary", "Ciche miejsce") oraz jego mainstreamowego oblicza, której warto poświęcić czas.
Noc pożera świat
Tytuł oryginalny: La nuit a dévoré le monde
Francja, 2018
Haut et Court
Reżyseria: Dominique Rocher
Obsada: Anders Danielsen Lie, Golshifteh Farahani