Obraz artykułu Pierwszy człowiek

Pierwszy człowiek

80%

"Pierwszy człowiek" to film zaskakująco kameralny i pozbawiony amerykańskiego patosu. Historia o lądowaniu na Księżycu zmienia się w opowieść o osobistej tragedii i potrzebie samotności.

Damien Chazelle to reżyser, który zdarza się może raz na dekadę. I nie chodzi tu nawet o poziom jego filmów, ale o to, że w bardzo młodym wieku (ma dopiero trzydzieści trzy lata) rozpracował mechanizmy rządzące Hollywood i gustami amerykańskiej widowni. W końcu już jego debiutancki "Whiplash" zdobył pięć nominacji do Oscara, w tym tę za najlepszy film roku. A przecież dwa lata później "La La Land" był już czarnym koniem w oscarowym wyścigu. Jestem w stanie założyć się o to, że także "Ostatni człowiek" potwierdzi doskonałą passę młodego filmowca, bo to obraz wręcz skrojony pod otrzymanie złotej statuetki, ale jednocześnie niepozbawiony osobistego szlifu i pewien sposób przewrotny.

 

Trudno wyobrazić sobie bardziej wzniosły i amerykański materiał na film niż historia lądowania Neila Armstronga na Księżycu. W końcu to jeden z najbardziej symbolicznych momentów w dziejach, podkreślających pozycję Stanów Zjednoczonych jako przywódcy wszystkich narodów wolnego świata. Znając umiłowani Fabryki Snów do przesadnego patosu, można było mieć racjonalne obawy, czy przypadkiem Chazelle nie pójdzie w tym kierunku i zaserwuje film niestrawny dla żyjącego poza Stanami widza. Jednak w tej warstwie "Pierwszy człowiek" zaskakuje wyjątkowo pozytywnie, uciekając się od podniosłych tonów najdalej, jak tylko się da.

Kadr filmu "Pierwszy człowiek". Astronauta,w tle pożar.

Historia głównego bohatera zaczyna się od wielkiej osobistej tragedii, jaką była śmierć małej córeczki cierpiącej na nieuleczalną chorobę. Ta wielka strata sprawia, że Armstrong jawi się jako człowiek odcięty emocjonalnie od swojego otoczenia, którego nic nie jest w stanie wyrwać z depresji. Zamiast wielkiej wrzawy związanej z jednym z największych wyzwań w dziejach, oglądamy kameralne zmagania z przyziemnymi problemami, takimi jak technikalia czy zwykłe ograniczenia ludzkiej psychiki. Także same przygotowania do wielkiego lotu wyglądają zaskakująco normalnie. Nie ma tu mowy o wielkich wyczynach, jest tylko stado ludzi wykonujących swoją, często bardzo niebezpieczną, pracę. Taki zabieg sprawia, że oglądający pozostaje w stałym dysonansie poznawczym, bo w końcu kino przyzwyczaiło nas do zupełnie innego obrazu podboju kosmosu. W to wszystko wpasowuje się naturalnie oszczędna (dla niektórych pewnie drewniana) gra Goslinga, w którym jednocześnie czuć kłębiące się emocje. Jednak największe brawa należą się znanej z "The Crown" Claire Foy, którą wcieliła się w rolę Janet Armstrong. To murowana kandydatka do oscarowej nominacji za najlepszą rolę kobiecą.

 

Chazelle zdążył nas przyzwyczaić, że jego filmy są bardzo dopracowane pod względem audio-wizualnym (niesamowity wręcz montaż w "Whiplash") i tym razem jest podobnie. Zdjęcia i nałożone filtry sprawiają wrażenie przeniesionych z tamtej epoki, co podbija wrażenie oglądania prawdziwych zdarzeń. Dość nieoczekiwanym zabiegiem okazuje się bardzo subtelne wykorzystanie muzyki, której przez większość czasu po prostu nie słyszymy. Świetnie koresponduje to z atmosferą wyciszenia i samotności, z którą mamy do czynienia przez większość seansu. Jednak najbardziej zapadającym w pamięć elementem filmu wydaje się samo pokazanie przebywania w rakiecie kosmicznej. Ekran ciągle trzęsie się, wiruje i robi wszystko, abyśmy zrozumieli, że lot kosmos to wysiłek przekraczający możliwości przeciętnego człowieka. Jeśli ktoś cierpi na chorobę lokomocyjną i źle znosi wertepy, to oglądanie "Pierwszego człowieka" może być dla niego ciężkim przeżyciem.

Kadr filmu "Pierwszy człowiek". Astronauta z innymi pracownikami NASA.

"Pierwszy człowiek" to z całą pewnością jeden z ciekawszych filmów tej jesieni, choć nie pozbawiony pewnych wad. Wydaje się odrobinę za długi (trwa prawie sto pięćdziesiąt minut), przez co czasami jego tempo jest wręcz usypiające, a historia kilkukrotnie wpada na mielizny. Zabrakło w nim także pewnej - trudnej do zidentyfikowania - iskry, która uczyniłaby z niego obraz wybitny, a nie tylko bardzo dobry. Z całą pewnością warto wybrać się na niego do kina, bo piękne zdjęcia i przede wszystkim wspomniany wcześniej dyskomfort, mogą być trudne do odtworzenia w domowych warunkach. Jedno jest pewne - Damien Chazelle ponownie udowadnia, że Hollywood należy obecnie do niego i aż strach pomyśleć, czego jest w stanie dokonać w następnych filmach.


Pierwszy człowiek

Tytuł oryginalny: First Man

USA, 2018

Universal Pictures

Reżyseria: Damien Chazelle

Obsada: Ryan Gosling, Claire Foy


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce