Urodzony w 1969 roku w prefekturze Toyoma (na północ od Tokio), Mamoru Hosoda już od dzieciństwa marzył o karierze reżysera animacji - swoją pierwszą, dwuminutową krótkometrażówkę "wystawił" będąc jeszcze w gimnazjum. Po studiach na Akademii Sztuk Pięknych w Kanazawie, na wydziale malarstwa olejnego, zatrudnił się w słynnym Toei Animation ("Dragon Ball", "Sailor Moon"), gdzie już w wieku trzydziestu dwóch lat, czyli w 2001 roku, wyreżyserował pierwszą pełnometrażówkę - film kinowy "Digimon Adventures". Debiut na dużym ekranie pokazał ogromny potencjał drzemiący w reżyserze. Utrzymany w klimatach filmu kaiju (ataków wielkich potworów jak na przykład "Godzilla"), do teraz zaskakuje wizualnym rozmachem i oryginalnością niespotykaną zwykle w "kinówkach" przypisanych do istniejących już franczyz. Jednak prawdziwy przełom stanowił jego pierwszy niezależny film - "O dziewczynie skaczącej przez czas".
Po przejściu z Toei do Madhouse (studia, z którym filmy tworzyła także inna gwiazda kinowego anime - Satoshi Kon, autor "Perfect Blue" czy "Paprika"), Hosoda dostał po raz pierwszy wolną rękę i odpowiednie środki na rozwinięcie skrzydeł. Jego adaptacja popularnej książki z 1967 roku o dziewczynie zdobywającej możliwość cofania się w czasie w niedaleką przeszłość luźno trzyma się oryginału. Reżyser uwspółcześnił historię i skupił się nie tyle na akcji, co na klimacie. Długie ujęcia pozwalające wybrzmieć animacji postaci; stonowane, ciepłe kolory czy nieodłączny grzechot cykad, kojarzony w Japonii z latem, wywołują w widzu nostalgię i podkreślają motyw przemijającego czasu. Ogromny sukces produkcji, zarówno u widzów, jak i krytyków (o czym świadczy choćby miażdżąca wygrana filmu na Tokyo Anime Awards 2007, gdzie zdobył aż sześć statuetek) umożliwił Hosodzie wyrobienie sobie pozycji i stworzenie w 2011 roku własnego studia animacyjnego - Chizu ("Mapa" w języku japońskim) - w którym do dzisiaj tworzy filmy.
O ile "O dziewczynie..." po raz pierwszy określiło wizualne motywy, jakich Hosoda trzyma się przy swoich dziełach - długie ujęcia, proste projekty i cieniowanie bohaterów kontrastujące z szczegółowym tłem - tak "Summer Wars" pokazało główne zainteresowanie fabularne reżysera - rodzinę. Pierwszy film według oryginalnego pomysłu Hosody skupia się na więzach między członkami dużej rodziny (z ratowaniem świata w tle). Jego kolejne dzieła kontynuują motywy rodzinne. "Wilcze dzieci" opowiadają o samotnej matce wychowującej dwójkę pół-wilczych dzieci. W "Dziecięciu bestii" w centrum znajduje się relacja chłopca i jego przybranego ojca. Szczególnie wyraźnie więzi rodzinne przedstawione zostaną także w najnowszym dziele reżysera - "Mirai". Gdyby tłumaczyć tytuł dosłownie, brzmiałby "Przyszłościowa Mirai", a opowiada o czteroletnim chłopcu, którego świat "wali się", gdy na świat przychodzi jego młodsza siostra - tytułowa Mirai. Na pomoc bohaterowi przychodzi lubiany przez Hosodę lekki wątek fantastyczny (czy może raczej - realizmu magicznego?). Chłopak zaczyna podróż w czasie, spotykając członków swojej rodziny w przeszłości oraz, oczywiście, przyszłości. Warto tutaj dodać, że trudno o lepszy przykład filmu, gdzie doświadczenia twórcy odbijają się w jego dziele. Trzeba bowiem wspomnieć, że młodsze dziecko Hosody to także dziewczynka o imieniu Mirai...
Choć krytycy nie szczędzą słów pochwał nowemu dziełu reżysera, ostrzegają także, że jest to przede wszystkim rodzinny film obyczajowy, więc miłośnicy akcji nie powinni nastawiać się na widowiskiem walki, które widzieli choćby w "Dziecięciu bestii". Nie oznacza to jednak nic złego. Przez lata Hosoda udowodnił, że jego siła leży w docenianiu uroków codzienności i więzi międzyludzkich. To jeden z tych reżyserów, którzy wątki fantastyczne wrzucają po to, by podkreślić realizm historii. I jak niedorzecznie by to nie brzmiało, to właśnie charakteryzuje dzieła tego twórcy. Tematyka może obracać się wokół podróży w czasie i bitew w internecie, a i tak najbardziej w pamięci utkwi dźwięk cykad czy deszczu odbijającego się od okien. To bardzo pozytywne skojarzenia, bo pokazują, że mamy do czynienia z twórcą, który potrafi w pełni wykorzystać medium, jakim się posługuje. Dlatego idę na jego nowy film, licząc nie na historię wielką, ale codzienną, bo nikt lepiej niż Hosoda nie potrafi z codzienności utkać czegoś niezwykłego.