Takie postacie zawsze przykuwają uwagę. Ludzie, którzy stracili wszystko, na czym im zależało; desperaci żyjący wyłącznie z rozpędu, gotowi zrezygnować z przyszłości za odrobinę swojej ulubionej używki; wyniszczeni psychicznie, z wyraźnymi przerzutami na objawy fizyczne. Verloc Nim to właśnie taki gość, ale w odróżnieniu od wielu innych, podobnych postaci nie ma nawet tej jednej cechy, która by go wyróżniała. Żadnych supermocy, żadnych przydatnych umiejętności, ponadprzeciętnej inteligencji, nic (a przynajmniej nic takiego nie zostaje ujawnione w pierwszym tomie). W konsekwencji Verloc to potencjalnie ja, ty, każdy z nas, a dzięki temu - o ile przymknąć oko na realiach cyberpunkowych miast i pustynnych planet - jego historia staje się zaskakująco przyziemna.
Peeters skonstruował fabułę w podobny sposób, w jaki miał to zwyczaj robić Philip K. Dick, czyli z jednej strony fantazja do tworzenia nowych światów nie ma żadnych ograniczeń, z drugiej człowiek rzucony w wir zdarzeń wciąż pozostaje człowiekiem, co jest zresztą zrozumiałe, bo wystarczy poczytać o zwyczajach przedstawicieli naszego gatunku z czasów starożytnej Grecji, oświecenia czy początku XX wieku, aby odkryć prawdę, jaką Friedrich Dürrenmatt zapisał w "Kraksie" - ludzkie losy rozgrywają się jednakowo. W moim odczuciu takie podejście do scenariusza jest wyjątkowo angażujące, bo chociaż żadne z tych wydarzeń nie mogłoby rozegrać się w najbliższej przyszłości (a może nawet nigdy), to jednak powstaje na tyle swojski kontekst, że można przyjąć tę rzeczywistość za prawdopodobną.
Sama narracja do pewnego stopnia ma charakter dygresyjny. Verloc próbuje dojść do tego, w jaki sposób trafił na odludzie obcej planety, a w dodatku utracił pamięć, co zabiera nas w jego przeszłość, ale obejmuje również wątki poboczne. Mój ulubiony pojawia się na stronie trzydziestej dziewiątej, gdzie główny bohater tej historii zostaje nazwany przez swojego brata technofobem, co wynika z konsekwentnego odmawiania zaszczepienia filtru faryngalnego umożliwiającego swobodne funkcjonowanie w obcej atmosferze. W rezultacie twarz Verloca zaczynają pokrywać czerwone plamy, ale ideologia jest dla niego ważniejsza niż zdrowie... Szkoda tylko, że akurat ten motyw nie jest czystym science-fiction, a jego odzwierciedlenie można dostrzec w ruchach antyszczepionkowych.
Innym ważnym elementem narracyjnym są subtelne, niosące klarowne komunikaty kadry, których treści wyraża mimika i drobne gesty postaci. Najlepiej widać to na przykładzie spotkania braci Nim z dawnym kolegą, Eliasem na stronach od szesnastej do osiemnastej. Sugestywne spojrzenie, pocieszycielka dłoń zaciskająca się na ramieniu chorego przyjaciela... Peeters po mistrzowsku wypełnia swoje klasycznie rozrysowane plansze niewerbalnymi komunikatami, co jest sztuką niezwykle trudną, wymagającą doskonałego opanowania przenoszenia mowy ciała na papier.
Jedynym, co lekturze pierwszego tomu "Aamy" nie służy jest jego gwałtowne zakończenie, a może nawet brak jakiegokolwiek zakończenia i nagłe urwanie historii. Dalsze losy braci Nim oraz robo-goryla Churchill zostaną rzecz jasna przedstawione w trzech kolejnych tomach, ale dobrze wieńczyć każdy odcinek albo krótką konkluzją, albo wyraźnym "cliffhangerem". Nie ma to jednak większego wpływu na cały komiks, który bez dwóch zdań jest jedną z najciekawszych graficznych opowieści science-fiction, jakie w ostatnich latach ukazały się w Europie. Skoro moda na ekranizowanie wszystkiego wciąż panuję, mam nadzieję, że i na tę opowieść przyjdzie w końcu czas.
Aama
Tytuł oryginalny: Aâma
Polska, 2018
Wydawnictwo Kurc
Scenariusz: Frederik Peeters
Rysunki: Frederik Peeters