Co doprowadziło do upadku jednego z najbardziej dochodowych serialów w historii telewizji? Wielu wskazuje na Scotta Gimple'a, showrunnera, którego rządy trwały od sezonu czwartego, a więc autora największych sukcesów "The Walking Dead". Porażka ma jednak znacznie więcej składników - marny scenariusz historii z Neganem, która w komiksowym wydaniu jest jednym z najlepszych momentów serii; efekty specjalne rodem z "Rekinado" (szczególnie niesławny jelonek); no i los, jaki spotkał Carla... Gimple stawiał na wątki obyczajowe, z sezonu na sezon spychając żywe trupy na coraz odleglejszy plan. Czasami sprawdzało się to znakomicie, niemniej po dwusezonowym wątków zatytułowanym "Negan War" można by oczekiwać... wojny. Formuła się wyczerpała, a w dodatku Andrew Lincoln, odtwórca głównej roli, powiedział: "Dosyć!", co dla wielu oznaczało zakopanie serialu sześć stóp pod ziemią. Oczywiście nie przeszkodziło mu to wstać z grobu, ale to jego ostatnia szansa, a wszystko w rękach Angeli Kang.
Nowa liderka nie jest nową postacią na planie "The Walking Dead". Już w drugim sezonie zrealizowano dwa odcinki według jej scenariusza, więc doskonale zna świat, który został jej powierzony. Efekty pracy nad dziewiątym sezonem - zapowiadanym jako swoista rewolucja - są widoczne już po pierwszym odcinku i to nie tylko w znakomitej, animowanej czołówce.
Kang postawiła przede wszystkim na równowagę - z jednej strony mamy rodzinne chwile Michonne, Ricka i wychowywanej przez nich dziewczynki, a także nowy wątek romantyczny pomiędzy Carol a Ezekielem; z drugiej wszystko dookoła zdaje się wyniszczone, zarośnięte, rozsypujące się. Nawet żywe trupy coraz mniej przypominają ludzi - to niemalże ledwo trzymające się kupy szkielety, a w dodatku znowu jest ich dużo, znowu czuć, że "The Walking Dead" to horror, a nie zaledwie dramat z dreszczykiem.
Na każdym kroku czuć powiew świeżości, ale z drugiej strony twórcy dziewiątego sezonu tak bardzo skupiają się na odcięciu od wcześniejszych odcinków, że nie starcza im czasu na wyraźne zakreślenie wątku fabularnego. Dobrze zobaczyć ten świat w lepszej kondycji, nieco bardziej realistyczny, przerażający nie tylko dlatego, bo żyją w nim okrutni ludzie, ale nie da się ukryć, że pierwszy odcinek jest trochę o niczym.
Tu i ówdzie pojawia się kilka niedorzeczności generowanych wyłącznie po to, by zbudować napięcie, do czego "The Walking Dead" zdążyło przyzwyczaić swoich widzów (dla przykładu - po co ciągnąć załadowany wóz przez oszkloną podłogę, pod którą grasuje stado zombie, skoro można by go rozładować, przenieść zawartość, a później przeciągnąć pusty?), ale ostatecznie wygląda na to, że mamy do czynienia z rzadkim przypadkiem serialu, który po "przeskoczeniu rekina" (czyli zabrnięciu do punktu, gdzie staje się kompletnie niewiarygodny) ma szansę wrócić do wysokiej formy. Jedno jest pewne - "A New Beginning" to najlepszy odcinek "The Walking Dead" od bardzo, bardzo dawna.
The Walking Dead
USA, 2018
AMC
Twórcy: Frank Darabont, Angela Kang
Obsada: Andrew Lincoln, Lauren Cohan, Norman Reedus