Na tegorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych wielu utytułowanych reżyserów zaprezentowało swoje najświeższe wizje i okazało się, że niemal wszyscy utracili dawną błyskotliwość, oryginalność i odwagę do eksperymentowania. Zdecydowanie największym wyzwaniem było przebrnięcie przez "Ułaskawienie" Jana Jakuba Kolskiego, ale Zanussi deptał mu po piętach. Gdyby stworzył film emanujący kiczem z premedytacją, miałoby to nawet pewien urok, ale zamiast tego dostajemy coś na wzór niesławnego "The Room", czyli w zamierzeniu obraz poważny, a w efekcie śmieszny.
Historię podzielono na dwie części nazwane "jawną" oraz "niejawną". Zakończenie po tej pierwszej, trwającej ponad półtorej godziny, uczyniłoby z "Eteru" film jedynie słaby. Film o szaleńcu, który nie potrafi powstrzymać żądzy, a nieprzychylną jego karesom kobietę traktuje tytułowym specyfikiem i zamierza dopiąć swego, wykorzystując jej pozbawione świadomości ciało. Po kilku minutach relacja między widzem a nienazwanym doktorem (Jacek Poniedziałek) zostaje jednoznacznie dookreślona - takiej kanalii lubić się nie da. Lista ofiar rozrasta się, a jest na niej nawet dopiero co narodzone dziecko. Doktor obrasta w pióra, staje się coraz bardziej pyszałkowaty, nie boi się zagrać w rosyjską ruletkę, nie boi się szpiegować na rzecz majętnego wroga, a jego oddaniu nauce nie towarzyszy idealizm, który sprawiał, że bestialskie eksperymenty Wiktora Frankensteina mogły uchodzić za umotywowane dobrem całej ludzkości. Doktor w wykonania Poniedziałka jest do szpiku kości zły, a przy tym także irytujący i przerysowany.
Ta część jest po prostu słaba, ale część niejawna to kino najniższych lotów, przy którym "Reanimator" albo "The Rocky Horror Picture Show" wyrastają na poważne dramaty zgłębiające temat ludzkiej moralności. Dochodzi tu do niedorzecznego zwrotu akcji, którego zdradzić nie mogę, bo na pewno znajdą się osoby gotowe przetestować "Eter" na własnej skórze. Część wcześniejszych wydarzeń oglądamy ponownie, z nowym, nadnaturalnym kontekstem, który niszczy jedyne, co mogłoby w tym filmie uchodzić za wartościowe - przedstawienie zepsutego, popadającego w samouwielbienie człowieka. Przy okazji jest to najgorszy możliwy sposób ukazania "twistu". Widz zostaje potraktowany jak niezbyt rozgarnięte dziecko, któremu rozwiązanie zadania trzeba szczegółowo wyłożyć, a najlepiej rozrysować na tablicy. Trudno uwierzyć, że tak doświadczony reżyser pozwolił sobie na tak fatalne posunięcie.
Bez wysiłku można wyczuć, jakie Zanussi chciał postawić pytania, ale ostatecznie nigdy ich nie formułuje. Łatwo się tego domyślić, bo fabuła do złudzenia przypomina losy Fausta czy Frankensteina, więc widz zaznajomiony z tymi klasycznymi historiami automatycznie dopowiada sobie to, co w scenariuszu zostało zatarte. Ani aktorzy, którym właściwie nie wiele oddano do zagrania, ani mało wiarygodna sceneria nie mogą uratować "Eteru". Dochodzi do tego niedbałość o detale (Zsolt László został zdubbingowany przez Adama Ferencego, ale synchronizacja z ruchem warg przypomina filmy kung-fu z lat 60. z głosami amerykańskich aktorów) i banalne tłumaczenie złych uczynków wpływem diabła, a rezultatem jest pusta przypowiastka nijak nie przystająca do dzisiejszego świata. Przykro patrzeć na Zanussiego w takiej formie, a może lepiej nie patrzeć i wybrać się na inny film...
Eter
Polska/Ukraina/Węgry/Litwa, 2018
Studio Filmowe Tor
Reżyseria: Krzysztof Zanussi
Obsada: Jacek Poniedziałek, Andrzej Chyra