Predator to jedna z tych marek, które co jakiś czas zostają wykopane przez hollywoodzkich producentów i ponownie próbują przeprowadzić szturm na box office. Do tego niechlubnego grona można dołączyć także wszystkie "Terminatory" i "Alieny" - filmowa fantastyka lat 70. i 80. jest bardzo podatna na takie zabiegi. Z serią o kosmicznych łowcach jest o tyle ciekawie, że właściwie tylko pierwsza część zapisała się pozytywnie w historii kina, no może jeszcze dwójka ma swoich zwolenników. Potem nastąpiły koszmarki w postaci dwóch części "Alien vs. Predator" oraz "Predators", o których chyba nikt już nie pamięta (dziwne czasy, kiedy próbowano zrobić z Adriena Brody'ego bohatera kina akcji). Czy najnowsza odsłona w reżyserii Shane'a Blacka ma szansę przełamać tę złą passę i sprawić, aby Predator po powrocie na swoją planetę mógł zawiesić na ścianie blockbusterowe trofeum?
O fabule "Predatora" można napisać tylko dla samej przyzwoitości, bo jedynym powodem jej powstania było chyba to, że reżyser i jego ekipa musieli jakoś połączyć ze sobą kilkanaście pomysłów na udane sceny akcji i dziarskie dowcipy. Statek z Predatorem na pokładzie spada na teren USA (no bo gdzie indziej), a świadkiem tego jest Quinn McKenna - zawodowy snajper, który jako jedyny wychodzi z tego spotkania żywo, co niezbyt podoba się ludziom z tajnej rządowej agencji, którzy postanawiają odesłać go do wariatkowa dla wojskowych. Jednak przedtem dzielny wojak wysyła do swojego domu kilka elementów zbroi Predatora, a te dostają się w ręce jego syna - autystycznego geniusza. McKenna zdobywa oddział złożony z byłych, zwichrowanych psychicznie wojskowych i specjalistki od ewolucji. A potem zaczyna się już regularna jatka. Krytykowanie fabuły takiego filmu może wydawać się nieuczciwe, bo w końcu oryginał ze Schwarzeneggerem też głębią nie grzeszył. Jednak pierwszy "Predator" nie wstydził się swojej prostoty i oferował pewną tajemnicę związaną z okrutnym kosmitą. W przypadku filmu Blacka fabuła próbuje nieporadnie się pokomplikować, a jakakolwiek tajemnica znika przez tłumaczenie wszystkiego jak krowie na rowie.
Fabuła fabułą, ale wiadomo, że nie dla niej oglądamy takie filmy i o wiele ważniejszy w takim przypadku jest klimat produkcji. Tylko tutaj też jest dość dziwnie, bo Black nie był w stanie się zdecydować, czy robi twardzielską komedię w swoim stylu, czy poważny, mroczny film o walce o przetrwanie. O dziwo, najlepiej wychodzą właśnie te sceny humorystyczne, w "Predatorze" znalazło się miejsce na kilka naprawdę udanych żartów. Black wykorzystał tutaj swój standardowy chwyt - bohaterowie to tak naprawdę tryskające testosteronem stereotypy, które mają służyć jako głośnik dla kozackich tekstów. Jednak w pewnym momencie ewidentnie zabrakło pary i to wszystko zaczyna nudzić i człowiek ma ochotę popatrzeć, jak Predator urządza sobie swoje ludzkie safari. No i niestety wtedy pojawia się prawdziwa nuda. Autorzy robią wszystko, co mogą, aby urozmaicić rozrywkę - akcja przenosi się z miasta do dżungli, pojawiają się predopsy (wyjątkowo nieudany motyw), a sam łowca także przenosi pewną metamorfozę. Tylko wszystko to jest podane w generyczny i najzwyczajniej na świecie bezpłciowy sposób. Shane dwoi się i troi, na potęgę cytuje nie tylko poprzednie "Predatory", ale także swoje własne filmy (choćby tekst o tańczeniu z "Ostatniego Skauta"), a jednak wyraźnie nie wie, jak to wszystko złożyć w spójną historię. Otrzymujemy jeden wielki i męczący chaos.
Wydaje mi się, że istnieje jedna grupa ludzi, dla których nowy "Predator" mógłby się okazać filmem atrakcyjnym - to maniacy kina akcji z lat osiemdziesiątych i początku dziewięćdziesiątych, w sercach których wciąż bije kaseta VHS z kinem klasy B. To produkcja, która pozornie wydaje się wyjęta żywcem z epoki bezpretensjonalnej akcji, kiedy to napakowani twardziele rzucali one-linerami. Szkoda, że brakuje w tym wszystkim luzu i głupawej niewinności tamtych lat. Shane Black dołącza do grona twórców dość tragicznych, którzy próbują wrócić do formy z młodości, czyli czasów, kiedy kształtowali ówczesną popkulturę. Niestety pomysłowość już nie ta i zamiast powrotu do lat świetności, mamy w tym wypadku do czynienia ze stawaniem się cieniem samego siebie i coraz mocniejszym popadaniem w autoparodię. Szkoda tylko, że razem z nim ten los spotyka biednego Predatora, którego powinni zostawić już w spokoju. Niech sobie poluje gdzieś w innej galaktyce.
Predator
Tytuł oryginalny:The Predator
USA, 2018
Twentieth Century Fox
Reżyseria: Shane Black
Obsada: Boyd Holbrook, Olivia Munn