Być może kluczem do sukcesu okazał się brak literackiego pierwowzoru, który ograniczałby sposób narracji. Dzieła Żeromskiego czy Sienkiewicza nie mają dynamiki nadającej się do przeniesienia na ekrany w prosty sposób, a z lawirowania pomiędzy oddaniem charakteru oryginału a wykreowaniem ciekawego filmu od czasu Andrzeja Wajdy i jego wizji "Pana Tadeusza" nie wybrnął chyba nikt. Bez sztywnych ram Filip Bajon w pełni rozwinął skrzydła. W "Kamerdynerze" zawarł prawdę dotyczącą wydarzeń rozgrywających się w pierwszej połowie XX wieku na ziemiach kaszubskich, niemniej każdy wątek mógł bez ograniczeń poddawać obróbce pod specyfikę dziesiątej muzy i skorzystał z tej okazji w znakomitym stylu.d vero magnam.
Od razu ujawnię, że mam z "Kamerdynerem" irracjonalny związek emocjonalny, bo część zdjęć realizowano w niszczejącej, niegdyś przepięknej sali dawnego Domu Kultury w Nowym Porcie - gdańskiej dzielnicy, w której spędziłem niemal całe życie. Miałem więc wielkie nadzieje, że to, o czym przez kilka dni plotkowano w każdym lokalnym sklepie okaże się przynajmniej niezłe, a skoro losy rodu Von Kraussów na długości aż stu pięćdziesięciu minut nie nudzą, to plan minimum można uznać za zrealizowany.
Historia nie jest szczególnie interesująca. Ot opowieść o bękarcie rozkochanego w pokojówkach hrabiego, który przezwycięża przeciwności losu, aby wywalczyć szczęście u boku miłości swojego życia. W tle jest jedna wojna światowa, później druga, a do tego kilka obrazków z codziennego życia kaszubskiej wsi. Oczywiście wiadomo, do jakiego finału to wszystko zmierza - wszyscy przecież wiemy, jak musi skończyć bogata, pruska rodzina, kiedy do działań wkroczy Armia Czerwona. Nie ma więc zwrotów akcji, nie ma zaskoczeń, są natomiast drobne niedociągnięcia obniżające poziom realizmu. Najbardziej rzucający się w oczy to "wampiryczne" moce Von Kraussów, którzy przez kilka dekad zdają się zupełnie nie starzec. Zresztą nie tylko oni, nawet Janusz Gajos - znakomicie odgrywający lidera lokalnej społeczności - sprawia wrażenie, jakby upływ czasu nie miał mocy zdolnej do odmienienia jego aparycji. Niespodziewanie wszystko się zmienia pod koniec, zupełnie jakby ktoś w trakcie kręcenia zdjęć nagle uświadomił sobie, że po trzydziestu latach wygląd człowieka nieco się zmienia - bohaterowie gwałtownie siwieją i łysieją, ale objawy te już na pierwszy rzut oka przypominają charakteryzację, a nie starość.
Bajon zadbał jednak o to, aby od strony wizualnej każdy kadr i każda minuta wyglądały imponująco. Nawet jeżeli tempo drastycznie spada, a któryś z wątków dramatycznych zostaje naświetlony po raz piąty, przyglądanie się kolejnym scenom zapewnia doznania estetyczne na bardzo wysokim poziomie. "Kamerdyner" to jedna z najpiękniej wyglądająca oper mydlanych, jakie widziałem. Nawet ludobójstwo ukazano z zacięciem artystycznym, zamiast dominującego w większości dzisiejszych produkcji o podobnej tematyce brutalnego realizmu.
Skłamałbym pisząc, że "Kamerdyner" wyzwolił we mnie ukryte pokłady empatii. Konstrukcja postaci i ich dziejów jest zbyt sztampowa, żeby wykrzesać z siebie współczucie, niemniej w swojej dziedzinie (dramatu historycznego) to udane przedsięwzięcie, które warto zobaczyć chociażby dla dokładnego odwzorowania realiów dawnego Pomorza i znakomitych zdjęć.
Kamerdyner
Polska, 2018
Filmicon
Reżyseria: Filip Bajon
Obsada: Janusz Gajos, Sebastian Fabijański, Anna Radwan