To wstęp intencjonalnie przesadzony, bo "Atak paniki" czy "Kamper" są filmami młodymi, a bawiłem się na nich równie dobrze, co na klasykach pokroju "Seksmisji" albo "Zezowatego szczęścia". Podczas tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych rozbawiła mnie jednak wyłącznie produkcja Klaudii Kęskiej, ale nie szukajcie w myślach innych przedsięwzięć tej młodej twórczyni. To studentka, która przygotowała jeden z odcinków festiwalowej kroniki, a jego tematem było poczucie humoru polskich filmowców... Skoro rzeczywistość jest tak zabawna, to nic dziwnego, że reżyserom i scenarzystom trudno jej dorównać.
Po "Juliuszu" nie spodziewałem się więcej niż kabaretu w wersji pełnometrażowej, ale w "7 uczuciach" ulokowałem ogromne nadzieje i chociaż jest bez porównania lepiej niż w poprzednim filmie Koterskiego ("Baby są jakieś inne"), do poziomu "Dnia świra" brakuje jeszcze wiele. Pomysł na sposób prowadzenia narracji jest znakomity, przypomina społeczny surrealizm Luisa Buñuela, czyli udziwnioną rzeczywistość, która nie traci kontaktu z naszą codziennością, a wręcz podejmuje próbę skomentowania jej (najlepszy przykład to "Widmo wolności"). U Koterskiego objawia się to jako powrót do wczesnej fazy pokwitania przy zachowaniu aparycji ludzi dorosłych, co jest źródłem żartu większości komediowych sytuacji.
Czasami wypada to bardzo dobrze (zwłaszcza w wydaniu Andrzeja Chyry i Gabrieli Muskały), kiedy indziej jest przerysowane i nieszczere (Michał Koterski to zdecydowanie najmniej interesująca inkarnacja Adasia Miauczyńskiego). Formuła szybko się jednak wyczerpuje i mniej więcej od połowy można odnieść wrażenie, że nieustannie jesteśmy zabawiani tym samym gagiem. Niestety nie dzieje się wokół nich nic ciekawszego - a to opiekunka "pryknie", a to Miauczyński senior wyjaśnia szczególną teorię względności, stosując metaforę z palcem wetkniętym w tyłek... Nieznośna staje się też językowa maniera dialogów Koterskiego, w której te same słowa są powtarzane w jednym zdaniu lub zastępowane synonimami. Marek Kondrat potrafił mówić tym dziwacznym dialektem z naturalnością, w ustach bohaterów "7 uczuć" zazwyczaj brzmi jednak sztucznie, jakby istniał wyłącznie ku uciesze fanów czekających na kolejne powiedzonka, które można by przenieść do użytku codziennego.
Koterski nie byłby jednak sobą, gdyby pod komedią nie próbował przemycić treści wartych poddania refleksjom. Tym razem przyjmuje niemalże korczakową narrację - staje po stronie dzieci, ich prawa do niewiedzy, mylenia się, dociekania. Z jakiegoś powodu zabrakło mu natomaist przekonania, że widz odczyta metaforę, więc na finiszu zmusza Sonię Bohosiewicz - odgrywającą rolę szkolnej woźnej - aby wykrzyczała punkt po punkcie cały program pedagogiczny. Ostatecznie droga do refleksji zostaje zastawiona przez banalny moralitet, któremu nie jest w stanie pomóc nawet gwiazdorska obsada.
Humor Koterskiego utracił swoją charakterystyczną ostrość i wyrafinowanie. "7 uczuciom" bliżej chociażby do "Juliusza" niż do "Dnia świra", więc nie wykluczone, że będzie to najbardziej dochodowy film w dorobku reżysera. Czy będą kolejne? Chyba wolałbym, żeby Adaś Miauczyński udał się na zasłużoną emeryturę.
7 uczuć
Polska, 2018
Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych
Reżyseria: Marek Koterski
Obsada: Michał Koterski, Marcin Dorociński, Katarzyna Figura