Pomiędzy "Krwią Boga" a "Klerem" można dopatrzeć się takich samych różnic i podobieństw, jak pomiędzy koncertami Behemoth i Watain. Ci pierwsi mierzą się z protestami ochranianymi przez dziesiątki policjantów, polityczną nagonką oraz niechęcią środowisk kościelnych, ale ich koncerty to tak naprawdę fajerwerki i świetnie przygotowane show. Drudzy pozostają w cieniu, niewidoczni dla mediów czy opinii publicznej w ogóle. Nawet jeżeli scena/ekran spływają krwią, nikt tego nie zauważy, nikt nie poczuje się obrażony i nikt nie podejmie próby ukrócenia tej działalności, a przecież to przekaz wcale nie słabszy, tyle że świadomie unikający rozgłosu.
Tym, co różni "Kler" i "Krew Boga" jest natomiast podejście do tematu, który pozornie wydaje się bardzo zbliżony, bo w obydwu przypadkach pojawiają się krzyż i chrystusowa symbolika. Smarzowski nie jest jednak zainteresowany kwestiami duchowymi, jego złożona krytyka dotyczy samej instytucji kościoła oraz tworzących ją ludzi. Bartosz Konopka stawia z kolei pytania dotyczące wiary, a najwyraźniej nie ma ona aż tak zapalczywych obrońców, jak ludzie i budynki. Nie są to pytania szczególnie wyszukane, nie są też stawiane po raz pierwszy, ale chyba nikt nie ma złudzeń, że odpowiedzi na te wszystkie kwestie eschatologiczne tak naprawdę nie istnieją, a ważna jest sama autorefleksja.
Chrystianizacja w wykonaniu Konopki jest o tyle ciekawsza, że nie ubrano jej w pompatyczną bitwę, a cały ciężar przeniesiono na ukazanie tragedii jednostek. To w polskim kinie dość rzadkie spojrzenie, u nas zazwyczaj występuje zbiorowy główny bohater - naród. Nawet jeżeli ma swojego reprezentanta w postaci przystojnego młodzieńca uosabiającego wszelkie cnoty. Z bohaterami "Krwi Boga" trudno się identyfikować, żyją w odległych czasach i w odległym miejscu - a jednak da się zauważyć pewne uniwersalne prawdy związane z światopoglądowymi tarciami. Od chrześcijaństwa zwalczającego pogaństwo wymowniejsza jest nawet wewnętrzna walka dwóch chrześcijan o to, jaka wersja ich religii powinna być tą właściwą. W Polsce mamy to na co dzień, tyle że bez mieczy. Nie każdy, kto chodzi do kościoła jest przecież bezdomnym przekazującym drogi samochód na rzecz toruńskiego księdza.
Nieco za dużo jest we "Krwi Boga" przestojów, zawieszeń tempa, w których polscy reżyserzy usilnie upatrują uszlachetnienia filmu, ale rekompensują to bardzo dobre zdjęcia. Kiedy w notce prasowej przeczytałem porównania oprawy wizualnej "Krwi Boga" do twórczości Nicolasa Windinga Refna i "Gry o tron", z politowaniem popukałem się w czoło. Czuję się jednak w pełni usprawiedliwiony, bo przecież u nas średniowiecze nigdy dobrze nie wyglądało na ekranie. Podczas seansu zamiast dalej pukać się w czoło, zacząłem jednak pocierać je ze zdumienia, bo zdjęcia Jacka Podgórskiego faktycznie są fenomenalne. Do tego charakteryzacja i kostiumy, które nie wyglądają, jakby wypożyczono je na dwa dni z lokalnego teatru... Dawno nie widziałem polskiej produkcji, która wyglądałby tak dobrze.
Niestety coraz rzadziej widzowie pamiętają o tym, że sztuka filmowa składa się z wielu elementów, a historia jest tylko jednym z nich, niekoniecznie najważniejszym. Wystarczy spojrzeć na trzeci sezon "Twin Peaks" Davida Lyncha, aby przekonać się, że treść nie zawsze musi być nadrzędna, czasami równie ważna jest artystyczna ekspresja. Taki właśnie jest przypadek "Krwi Boga" - każdy kadr to małe dzieło sztuki i warto zobaczyć je wszystkie przynajmniej na takich samych zasadach, na jakich podziwia się fotografie w galeriach sztuki.
Krew Boga
Polska/Irlandia, 2018
Otter Films
Reżyseria: Bartosz Konopka
Obsada: Krzysztof Pieczyński, Karol Bernacki