O tym, że można zbudować całą dramaturgię wokół psa, w kinie "popcornowym" wiadomo nie od dzisiaj. Może John Wick byłby sklepikarzem, gdyby nie banda zbirów, która targnęła się na życie jego czworonoga? Może postać Willa Smitha z "Jestem legendą" dożyłaby spokojnej starości w swojej samotni? Na kark Kolesia spada jednak zadanie znacznie trudniejsze, bo to właśnie on ma zespolić dwa materiały filmowe Jakimowskiego, które za nic nie chcą się do siebie dopasować.
Pierwsza historia to dramat wychodzenia z bezdomności, desperackie próby zachowania honoru przy jednoczesnej potrzebie zaspokojenia podstawowych potrzeb niezbędnych do przeżycia. Mareczek (Grzegorz Palkowski) to obrotny młodzieniec, który studiuje prawo, potrafi otwierać kłódki, dorabia w myjni samochodowej, a jak trzeba, to nawet włamie się do pustostanu. Organizuje życie własne i swojej matki (Agata Kulesza), której trochę jest już wszystko jedno. Idzie tam, gdzie syn wskaże, aż do momentu, kiedy trafia na squat zlokalizowany w dawnej przychodni. Ideały jego mieszkańców szybko stają się jej własnymi, szyje nawet maski, które mają zostać założone podczas protestu przeciwko wycince drzew. Tylko ten pies, który najpierw nie chciał się odczepić, a później nagle zaginął...
Oczywiście pies odnajduje się w najgorszej możliwej chwili, bo akurat trwają obchody Dnia Niepodległości, w ramach których banda agresywnych zbirów próbuje odebrać niepodległość każdego, kto myśli inaczej niż oni. Tak się składa, że w listopadzie 2009 roku też przebywałem na squacie, na który przypuszczono nalot. Miało to bez porównania mniejszą skalę, napastników było może dziesięciu, a w stronę budynku w centrum Lublina poleciało zaledwie kilka butelek, kamieni i wyzwisk. Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek z nas obawiał się wówczas o swoje życie, ale zapewniam, że adrenalina skacze do takiego poziomu, kiedy najpierw popada się w szaleńczy obłęd, a później trudno opanować drżenie kolan. Te ostatnie wydarzenia z "Pewnego razu w listopadzie" zrobiły na mnie duże wrażenie i natychmiast mogłem wczuć się w sytuacji oblężonych squattersów. Zdjęcia z planu wymieszano ze zdjęciami dokumentalnymi, dzięki czemu powstał bardzo realistyczny obraz, tylko znowu ten przeklęty pies...
Gonitwa za nim przypomina gonitwę kojota Wilusia za strusiem Pędziwiatrem - zawsze jest tuż obok, ale jakoś udaje mu się uciec, a kiedy Mareczek wypatruje go w tłumie z dachu wysokiego bloku mieszkalnego, przez chwilę faktycznie zaczyna to przypominać komedię... Chciałbym zobaczyć, jak potoczyły się dalsze losy Mareczka i jego matki (Kulesza wypada znakomicie, jak zawsze zresztą). Czy w końcu znaleźli dom? Czy zaczęła żyć samodzielnie? Czy udało mu się przekonać do siebie rodziców ukochanej dziewczyny? Chciałbym nawet jeszcze bardziej zobaczyć codzienne życie ludzi ze squatu, którzy trafiają w takie miejsca z przeróżnych powodów, czasami z własnego wyboru, kiedy indziej z braku jakiegokolwiek. Chciałbym zobaczyć ich codzienność i walkę o nią, kiedy pojawia się toczący pianę z pyska wróg gotów doszczętnie zniszczyć tę wspólnotę. W jego odczuciu pewnie zresztą wyimaginowaną... Zamiast tego dostajemy jednak dwa niedokończone filmy i najbardziej irytującego psa od czasu "I kto to mówi 3".
"Pewnego razu w listopadzie" traci na braku scenariuszowej konsekwencji to, co w społecznie zaangażowanym obrazie powinno być najważniejsze - emocje umożliwiające identyfikowanie się z ekranowymi bohaterami. Trudno wyzwolić empatię do fikcyjnych postaci, kiedy ich historia jest tak bardzo improwizowana, a szkoda, bo każdy z podejmowanych tutaj problemów jest wart opowiedzenia w niebanalny sposób.
Pewnego razu w listopadzie
Polska, 2017
Zjednoczenie Artystów i Rzemieślników
Reżyseria: Andrzej Jakimowski
Obsada: Agata Kulesza, Grzegorz Palkowski