Oscar za najlepszy scenariusz dla "Uciekaj!", znakomite recenzje "Cichego miejsca", "Dziedzictwa. Hereditary", "Zła we mnie" czy "To przychodzi po zmroku" - horror jest w dobrej formie, choć nie brakuje mu kontrastu w postaci koszmarków bez treści zbudowanych wokół tanich zagrywek zmuszających widza do podskakiwania w fotelu ("Rings", "Ouija", długo można by wymieniać). Coraz rzadziej pojawiają się natomiast "horrory środka", czyli takie, które nie mają ambicji artystycznych i nie aspirują do wywoływania debat na społeczno-polityczne tematy, a z drugiej strony nie są zaledwie kompilacją jump scare'ów okraszoną szczątkową fabułą.
Najlepszym przykładem takiego filmu może być tegoroczne "Ghostland", ale także "Obecność", która bez wielkiego szumu towarzyszącego już uśmierconemu Dark Universe stworzyło mikro-uniwersum wypełnione solidnymi, choć zupełnie nieoryginalnymi filmami grozy (z wyłączeniem pierwszej "Annabelle" - to zdecydowanie nie był film wart poświęcenia blisko stu minut). "Zakonnica" to piąta odsłona tej serii i jest perfekcyjnie... przeciętna. Przeciętna, ale na tyle dobrze zrealizowana, wolna od taniej tandety, że dla wielbiciela horroru spod znaku "Ducha" czy "Smętarza dla zwierzaków" seans powinien być bezbolesny.
Największą zaletą filmu jest Valak, czyli tytułowa zakonnica, który/a od strony wizualnej prezentuje się znakomicie, a przecież ciekawy czarny charakter to połowa sukcesu w obrazie wykreowanym w ramach gatunku, gdzie czarny charakter przewrotnie jest zazwyczaj także głównym bohaterem (Michael Myers, Jason Voorhees, Freddy Kruger i tak dalej). Valak przybiera formę osoby w zachodnim świecie doskonale znanej, pełniącej funkcję często wzbudzającą bezrefleksyjne zaufanie, ale jednocześnie także tajemniczej chociażby z powodu zakrywania niemal całej powierzchni ciała pod habitem. Niewiele do tego trzeba dodawać i faktycznie niewiele dodano, bo tylko wykrzywioną w demonicznym grymasie twarz.
Zaletą samej historii jest natomiast to, że... nie przeszkadza Valakowi. Ojciec Burke jest do bólu stereotypowym wysłannikiem Watykanu wyspecjalizowanym w gromieniu zjawisk nadnaturalnych, którego - rzecz jasna - dręczą demony przeszłości; siostra Irene to uosobienie wszelkich cnót, a Francuzik to typowy "comic relief", czyli kreacja stworzona tylko po to, aby zdejmować z widzów nadmiar napięcia. Banał goni banał, ale pomimo skonstruowania scenariusza na bazie schematów znanych od kilku dekad, nie ma tu momentów na tyle irytujących, aby potrzeba opuszczenia sali kinowej gwałtownie wzrastała.
Jump scare - to temat rzeka, a zarazem jedno z najbardziej demonizowanych zjawisk w historii horroru. Nic dziwnego, jump scare stał się swoją własną karykaturą, ale jeśli uważnie obejrzycie oryginalne "Halloween" i scenę, w której doktor Loomis zostaje przestraszony przez policjanta, szybko zorientujecie się, że to jedna z tych chwil, kiedy każdy z nas złapałby się za serce. Taka była idea jump scare'a - spotęgować strach, który i tak powinien wynikać z samej sceny. Problem zaczyna się wtedy, kiedy na najstraszniejszą scenę w filmie kreuję się tę, gdzie jedna z postaci niespodziewanie otwiera parasol (prawdziwa historia, zobaczcie "Rings"). W "Zakonnicy" jump scare jest zazwyczaj wykonywany prawidłowo i wpływa korzystnie na budowanie atmosfery.
"Zakonnica" to prosty film grozy, ale jest w tej prostocie duża dawka solidnej rozrywki i mam nadzieję, że to dziwaczne uniwersum wciąż będzie się rozrastać. Trzecie części "Annabelle" i "Obecności", a także nowy spin-off, z intrygującym, przypominającym Babadooka The Crooked Manem są już potwierdzone i jeżeli będzie to poziom porównywalnym z dotychczasowymi filmami (ale nie z pierwszą "Annabelle"), nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń.
Zakonnica
Tytuł oryginalny: The Nun
USA, 2018
New Line Cinema
Reżyseria: Corin Hardy
Obsada: Demián Bichir, Taissa Farmiga, Bonnie Aarons