Spadek formy pojawił się w okolicach części czwartej, ale prawdziwym dramatem okazała się zakończona pod koniec ubiegłego roku trylogia "Axis", którą trudno wpisać nawet w konwencję kina klasy Z, przypominała raczej Teatr Telewizji z akcją umieszczoną w dwóch-trzech lokacjach i dodatkowym dreszczykiem na poziomie przygód Scooby'ego-Doo... ale tych ze Scrappym. Krótko pisząc, gorzej już się nie dało, więc akurat w tym przypadku (w odróżnieniu od chociażby "Laleczki Chucky") remake był zdecydowanie pożądany. A już remake na podstawie scenariusza S. Craiga Zahlera (reżysera "Bone Tomahawk" i "Bloku 99") wręcz wymarzony.
Zmiana paradygmatu widoczna jest od pierwszych sekund. Kamera pracuje, a nie zaledwie rejestruje ten sam kadr; aktorzy... po prostu są aktorami, a nie lalkami ludzkich rozmiarów; nawet napisy wyglądają na profesjonalną robotę. Kolejna dobra wiadomość jest taka, że lalki nie są Chudym i Buzzem z tendencjami do zabijania każdego, kto zagrozi ich właścicielowi. To ponownie antagoniści (nie byli nimi od części szóstej, a ubiegłoroczna była jedenastą), a w dodatku bardziej brutalni niż kiedykolwiek dotąd.
Rękę Zahlera widać na każdym kroku, chociażby w owej wzmocnionej brutalności, ale także w specyficznym poczuciu humoru, które jest zresztą jedną z głównych przyczyn wielu negatywnych recenzji. W dużym skrócie - renomowany lalkarz, Andre Toulon odkrył substancję ożywiającą kukiełki, a że były to czasy nazistowskich ambicji do podboju świata, gestapo szybko zainteresowało się dziwacznym wynalazkiem, któremu dałoby się nadać wartość bojową. Wątek nazistowski z części na część wzmacniał się, a w "Axis" cała akcja została osadzona w przeszłości. Temat stał się na tyle mocno związany z "Władcą lalek", że nie mogło go zabraknąć także w remake'u, ale obdarto go z powagi, która i tak była zaledwie pozorna.
Czarny humor Zahlera i reżyserskiego duetu Tommy Wiklund/Sonny Laguna odejmuje historii ciężar, w zamian pojawia się przerysowanie, a lalki z największą rozkoszą zabijają każdego, kto nie jest czystej rasy Aryjczykiem. Już na samym początku Udo Kier - wcielający się w rolę Toulona - ustala priorytety dla swoich morderczych podopiecznych, kiedy ze zgorszeniem komentuje pocałunek dwóch kobiet słowami: Obrzydliwe homoseksualistki, a następnie wydaje na nie wyrok. Z jednej strony nie jestem więc zaskoczony, że szczególnie uwrażliwieni na poprawność polityczną dziennikarze poczuli się urażeni czy zdegustowani; z drugiej strony niektórzy chyba za bardzo przywykli do artystycznych filmów grozy ze społecznym komentarzem pokroju "Uciekaj!" i nie potrafią już docenić tego gatunku w formie przypominającej jego pierwotną świetność.
"Puppet Master: The Littlest Reich" to film bezkompromisowy i niepokorny niczym najlepsze produkcje studia Troma. Humor oprócz tego, że jest siarczysty, ma także do bólu czerstwy charakter. Słowne żarciki śmieszą tylko dlatego, bo zupełnie nie są śmieszne, ale z drugiej strony twórcy doskonale wiedzą, jak nieśmieszne żarty potrafią śmieszyć, więc tworzą je z premedytacją... Pewnie najtrafniej byłoby nazwać to "post-humorem", ale nie chcę narażać się na pretensjonalność.
Tym, co sprawia, że mamy do czynienia z najlepszą odsłoną serii od czasu oryginału z 1989 roku jest natomiast okrucieństwo lalek. Potrafią urwać cała rękę, aż do ramienia; potrafią zwęglić swoje ofiary; potrafią doprowadzić do tak wymyślnych i ohydnych zbrodni, jak odcięcie głowy oddającemu mocz mężczyźnie w taki sposób, by zdążył nasikać sobie w twarz albo wbicie się w pochwę kobiety i wyjście przez macicę razem z nienarodzonym dzieckiem na rękach... Mało tego, twórcy dbają o połechtanie naszego sentymentalizmu i obsadzają w mniejszych rolach kilka ikon kina klasy B z lat 80. Pojawia się Barbara Crampton, która w oryginale zagrała epizod, a najczęściej kojarzona jest z "Reanimatorem" i "Robotami śmierci"; jest Michael Paré ("Ulice w ogniu") i przede wszystkim Matthias Hues, który w "Mrocznym aniele" był tak zły, straszny i fascynujący, że każdy dzieciak chciał go udawać w podwórkowych zabawach.
Duża część lalek nie wraca. Po raz pierwszy w historii serii zabrakło klauna Jestera, zrezygnowano z sześciorękiego kowboja Six-Shootera, wyleciała też Leech Woman. Mamy za to kilka nowych mikro-morderców - żabiego Happy Amphibian; poruszającego się na kołach Mechanikera; insekta Grashüpfera; Mr. Pumpera wypompowującego krew ze swoich ofiar; latającego Autogiro; przedrzeźniającego stereotypowego Żyda... Money Lendera i Junior Fuhrera, któremu żaden dodatkowy opis nie jest potrzebny. Co jednak najważniejsze, żaden z nich nie został umieszczony w filmie na siłę, a zapowiadane wielkimi literami "to be continued" wywołuje wyłącznie radość.
Wywołuje, choć już zapowiedziano, że następny w kolejce będzie prequel sięgający do czasów młodości Andre Toulona, a mieliśmy okazję przekonać się, że nie jest to dobry pomysł. Roboczy tytuł to "Puppet Master: Aryans Ahoy!", więc miejmy nadzieję, że czarny humor (i brutalność) uratują także tę wizję. Jedynym poważnym minusem "Najmniejszej rzeszy" jest brak charakterystycznego motywu muzycznego Richarda Banda, ale jeżeli taka jest cena za uratowanie serii, warto było ją zapłacić.
Puppet Master: The Littlest Reich
USA, 2018
Cinestate
Reżyseria: Sonny Laguna, Tommy Wiklund
Obsada: Thomas Lennon, Udo Kier, Barbara Crampton