Obraz artykułu The Walking Dead: Final Season (S04E01)

The Walking Dead: Final Season (S04E01)

98%

Serial "The Walking Dead" oglądam z rozpędu. Zabrnąłem tak daleko, że chcę zobaczyć zakończenie, ale ósmy sezon był droga krzyżową, po przejściu której zapowiadane odejście Ricka Grimesa nie ma większego znaczenia, nie ma żadnego ładunku emocjonalnego. Identyczne wrażenia miałem po trzeciej części gry studia Telltale, ale Clementine podniosła się po dotkliwym policzku od deweloperów i znowu zabiera nas w głąb postapokaliptycznego dramatu z zombie w tle.

Na wstępie ostrzeżenie - jeżeli nie graliście we wcześniejsze części (nazywane tutaj sezonami) "The Walking Dead", a macie zamiar to uczynić, nie spuszczajcie wzroku niżej, bo znajdziecie tam mnóstwo spojlerów. Formalności mamy z głowy, więc teraz pora na wyrzuty - ten, kto zdecydował o zepchnięciu Clementine na drugi plan w "Season 3: A New Frontier" powinien po wsze czasy odpokutowywać w limbo dla żywych trupów. Nowe postacie - z niespełnionym bejsbolistą Javim na czele - były tak skrajnie irytujące, że przy każdej jednej okazji starałem się robić im na złość. Dopiero po rozprawieniu się ze wszystkimi pięcioma odcinkami, uświadomiłem sobie, z jaką zaciekłością rzucałem im kłody pod nogi, tym samym sabotując rozgrywkę. Póki co na powrót Javiego nic nie wskazuje i całe szczęście.

Czerwony kadr gry "The Walking Dead". Dwie postacie idą w kierunku zniszczonego budynku.

Całe szczęście, bo pierwszy i drugi sezon skonstruowano na bazie całej palety emocji, doprowadzając graczy nie tylko do szewskiej pasji, ale również do łez. W niewiele innych gier zaangażowałem się równie intensywnie i niewiele innych zostało ze mną przez tak długi czas już po napisach końcowych. Wiem, jak to brzmi - dorosły facet przejął się gierką o zombiakach... Telltale opracowało jednak system, który sprzyja zbliżaniu się do ekranowych postaci. To gracz podejmuje decyzje, a każda z nich przekształca fabułę w obranym przez niego kierunku. Nie możesz więc zrzucić czyjejś śmierci na ręce scenarzystów, bo miałaś alternatywę, choć nic nie wskazywało na to, że jeżeli pięć godzin wcześniej okradłaś samochód, to teraz będziesz musiała uciekać przed psychopatą...

 

"Final Season" zatacza krąg. W pierwszej części Lee - w wyniku przypadku i niezachwianej moralności - stał się życiowym przewodnikiem dla młodziutkiej Clementine. Po jego śmierci rolę tę przejął Kenny, a z kolei po jego śmierci to Clementine stała się nauczycielem, a AJ - którego w drugiej części poznajemy jako noworodka - jej wychowankiem. To ważny element nowego "The Walking Dead", bo dzieciaki chłoną słowa opiekunów jak gąbka, a nawet bardziej ich czyny i przekonania, czyli tak zwany "ukryty program" pedagogiczny. Wbrew pozorom ma to kolosalne znaczenie, bo jedna z pozornie błahych decyzji, jakie trzeba podjąć na samym początku, może skutkować fatalnym wydarzeniem w finale "odcinka". Doskonały symulator rodzicielstwa...

Kadr gry "The Walking Dead". Chłopak świeci latarką.

Inspiracją dla realiów tej części gry być może są "Straceni chłopcy" Joela Schumachera. Tu także w centrum uwagi znalazła się grupa nastolatków, a ich spokojną enklawę osaczają nadnaturalni intruzi, tyle że zombie, a nie wampiry. Marlon, przywódca grupy, nosi nawet dokładnie taką samą fryzurę, jak Keifer Sutherland w swoim wampirycznym wcieleniu. Skoro jest grupa dzieciaków walczących o przetrwanie i ustalających między sobą hierarchię, to musi się też pojawić skojarzenie z "Władcą much" Goldinga, a niemalże sielankowa atmosfera z prawie całego odcinka to najgorsza groźba z możliwych. Jeżeli wahadło mocno wychyla się w jedną stronę, to później musi równie daleko sięgnąć po drugiej i faktycznie spodziewany zwrot akcji w finale ma ogromną moc.

 

Odczuwalną różnicą w stosunku do wcześniejszych części jest zwiększenie ilości bezpośrednich konfrontacji z trupami oraz ich poziomu trudności. Przez wszystkie poprzednie części zginąłem raz, może dwa razy, a w tym odcinku dałem się rozszarpać aż pięciokrotnie. I wcale nie jest mi siebie żal, bo przyzwyczajenie graczy do ginięcia głównie przez podejmowanie błędnych decyzji w opcjach dialogowych jest zbyt bezpiecznie. Bezpośrednie zagrożenie "życia" potęguje emocje.

Kadr gry "The Walking Dead". Postać idzie korytarzem trzymając w ręce świecę.

Twórcy ulegli pokusie tworzenia przestrzeni umożliwiających personalizację. Nie jest to aż tak rozbudowane, jak wpływy "The Sims" wyraźne w "Fallout 4", ale możemy przyozdabiać nasz pokoik, co wiąże się z jedyną rażącą niedorzecznością w tej grze - jak do maleńkiego plecaczka można zmieścić ogromną czaszkę jelenia? To element zupełnie niepotrzebny, odbierający nieco realizmu, który akurat w "The Walking Dead" jest wyjątkowo ważny.

 

W statystykach na końcu odcinka zostajemy poinformowani, jak poszczególne postacie poczuły się za sprawą naszych decyzji. Dzięki mnie byli bezradni, twardsi, mieli poczucie winy, złamane serce, a dwoje straciło życie... Ktoś tu chce, żebym miał wyrzuty sumienia! Muszę jednak przyznać, że po fatalnej trójce nie spodziewałem się tak udanego powrotu do formy. Pierwszy odcinek "Final Season" (ciekawe, czy faktycznie będzie ostatnim, czy może to chwyt podobny do "Final Chapter" Jasona Voorheesa, po którym było jeszcze wiele następnych) to świetna historia ze zwyczajowo rewelacyjną grafiką. Jeżeli dziewiąty sezon serialu będzie choć w połowie tak dobry, warto włączyć telewizory.


The Walking Dead: Final Season, episode 1

USA, 2018

Telltale Games

Platformy: Microsoft Windows, PlayStation 4, Xbox One, Nintendo Switch

Scenariusz: Gary Whitta


Oddaj swój głos:


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce